Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014

Ze względu na to, że po raz pierwszy opisuję tu książkę tego autora, zacznę ten wpis od tego, że wysoko cenię sobie działalność Marcina Napiórkowskiego. Zajmuje się on bowiem niezbyt popularną w Polsce kwestią badania mitów. I o ile mam świadomość tego, że tworzenie i kultywowanie mitów to przypadłość ogólnoludzka, o tyle zastanawiam się czasami nad tym, czy jako Polacy nie mamy w swoich mitach szczególnego upodobania. Albo przynajmniej czy nie reagujemy wyjątkowo mocno na próby ich podważania albo weryfikacji. Tego jednak nie wiem.

Tak czy inaczej -- Marcin Napiórkowski mitu związanego z powstaniem warszawskim nie próbuje w żaden sposób obalić (czy nawet podważyć). Stara się go opisać. A może nawet nie tyle bezpośrednio opisuje sam mit, ale sposób jego funkcjonowania w polskim społeczeństwie na przestrzeni kolejnych dekad. Przyjmuje on za Jeffrey'em K. Olickiem, że pamięć jest path-dependent, zależna od swojej historii [s. 7]. Dla zrozumienia funkcjonowania pamięci w obecnym czasie konieczne jest prześledzenie "ścieżki" jest kształtowania się w przeszłości, poznanie jej "historii". Ujmując to w zgrabne stwierdzenie M. Napiórkowskiego -- pamięć pamięta samą siebie. Być może w szczególny sposób dotyka to pamięci odnoszących się do wielkich narracji (odwołując się tym razem do pojęcia ukutego przez Jeana Francoisa Lyotarda), które są tworzone i przekształcane masowo, przeżywane w "dużej skali".

Zgodnie z przyjętą przez autora koncepcją, która stanowi swego rodzaju ramę narracyjną dla Powstania umarłych, pamięć o powstaniu warszawskim na przestrzeni dekad kształtowana była (i nadal jest) w oparciu o dwa stereotypy wyobrażone (toposy) -- Pochodu oraz Konduktu [s. 51] -- oraz napięcie tworzące się między nimi. Sama geneza pojęcia toposu wskazuje na to, że jest to pewien punk wspólny, wspólne miejsce (common place) stykania się pewnych wyobrażeń, stanowiący ich "uproszczenie" lub też "uśrednienie". Przez to toposy są nieczułe na półcienie -- ale też nie taka ich rola. Muszę przyznać, że choć nie wszystko z Powstania umarłych M. Napiórkowskiego kupuję, to samo "toposowe podejście" jest rozwiązaniem otwierającym sporo ciekawych pól do dyskusji.

Nie kupuję w szczególności teorii, według której "(...) nagromadzenie praktyk upamiętniających, jakie da się zaobserwować po roku 2004, można odczytywać jako próbę spóźnionego przepracowania żałoby, 'nadrobienia' niedopełnionych obowiązków czy wręcz 'zadośćuczynienia' zmarłym za wcześniejsze zaniedbania" [s. 41]. Widzę w tym raczej wykorzystywanie pamięci powstania warszawskiego w celu osiągnięcia doraźnych korzyści politycznych przez określoną grupę polityczną, która użyła właśnie tego symbolu do zbudowania swojej siły politycznej. Mamy w tej narracji praktycznie wszystko, co w polskiej rzeczywistości politycznej "chwyta", czyniąc ją skutecznym orężem politycznym, grającym na zlekceważonych przez polską klasę polityczną potrzebach czucia dumy ze swojej "tożsamości zbiorowej". Jest miejsce na hasło first to fight (które w Polsce odkleiło się chociażby od tytułu filmu Christiana Nyby'ego z 1967 r., [1] który opowiadał o zupełnie innej wojnie i to w zupełnie innym kontekście...), są figury "odwiecznych wrogów" (Niemców -- hitlerowców, Rosjan -- sowietów), jest wpisanie się w martyrologiczne tradycje narodu polskiego (długą tradycję narodowych powstań). O wszystkim tym M. Napiórkowski oczywiście pisze, wkomponowując odpowiednio te elementy w toposy Pochodu i Konduktu, wyciąga jednak z tego zupełnie inne wnioski niż ja.

Wnioski te prowadzą go do pytania o buczenie na Cmentarzu Powązkowskim pod pomnikiem Gloria Victis, w których autor dostrzegał starcie Pochodu i Konduktu, będące przedłużeniem konfliktu między "pamięcią oddolną" a "pamięcią oficjalną" ("urzędową") z okresu PRL [2]. Nie ulega wątpliwości, że "przez lata pamięć powstania była związana wyłącznie z praktykami opozycyjnymi zwróconymi przeciwko rządowi i rządzącym" [s. 49]. Jednak tam, gdzie autor widzi -- w ramach przedłużenia pamięci z okresu PRL -- starcie "rządzonych" z "rządzącymi", ja widzę praktykę pamięci, która lepiej lub gorzej odpowiada społecznym potrzebom Polaków.
Być może pojednanie oficjalnych i oddolnych obchodów na Cmentarzu Powązkowskim nigdy nie będzie możliwe! Każda władza, niezależnie od proweniencji, która spróbowałaby zorganizować uroczystości pod Gloria Victis, spotka się z mniejszym lub większym oporem, gdyż - odwołując się do klasycznej już metafory - 'stanie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO' [s. 348]
Pamięć historyczna niezmiennie od czasów rozbiorowych była w Polsce skierowana przeciwko rządzącym. [s. 349] 
Może jednak zawsze chodziło tylko o postawę rządzących, nie zaś o to, że rządzili...? Dziś ówcześni opozycjoniści, współgrający z "narracją buczenia" na Powązkach (w której autor widział "formą zemsty umarłych" [s. 49]), są u władzy. Motyw powstania warszawskiego w pewnym okresie naszej historii stał się elementem walki politycznej, wykorzystywanym do budowania wspólnoty politycznej po jednej ze stron tego sporu. Druga ze stron, będąc już dziś w opozycji, nie była w stanie wykorzystać tego elementu na swoją korzyść. Nie wydaje się zresztą, żeby kiedykolwiek jej na tym specjalnie zależało. Ona miała inne "narracje jednocząco-mobilizujące". Ten, który rządzących demagogicznie ustawiał tam, gdzie kiedyś stało ZOMO, dziś sam jest u władzy.

Z perspektywy roku 2020 odpowiedź na postawione w książce pytanie "co sprawia, że co roku pod Gloria Victis rozlega się buczenie?" [s. 332] mogłaby wyglądać inaczej niż w 2014 r. Chociażby dlatego, że to buczenie ustało. Opozycja 2014 roku (dzisiejsi rządzący) korzystała przy tym z praktyk pamięci, które -- jak słusznie zauważa autor -- nie wzięły się znikąd [s. 332].

Czasami miałem też wrażenie, że autor w interpretacjach toposów zapędzał się w dziwne rejony. Odejdę przy tym o dwa kroki w bok od głównego wątku powstania warszawskiego, ale ten fragment wprawił mnie w niemałą konsternację i nie chciałem go pominąć.

Odwołując się do powracającego w różnych kręgach kulturowych toposu "stosu trupów" autor napisał o motywie zombie, który ma się do tego toposu odnosić.
Nieczęsto chyba jednak zdajemy sobie sprawę z polityczności tego obrazu. Armia umarłych zawsze jest figurą lęku związanego z wyrzutami sumienia. To nie przypadek, że legiony zombie z amerykańskich seriali przypominają tłumy bezdomnych, zbuntowaną młodzież z czarnych wielkomiejskich gett albo odzianych w łachmany uchodźców. Pod postacią zmarłych kulturę zawsze szturmuje jej sumienie, przypominając o czymś niedopełnionym.... [s. 42-43]
Jestem jedynie szarym zjadaczem filmów, ale jak dla mnie te łachmany to po prostu konsekwentny (w warstwie wizualnej) element rozkładu. Rozkład ciała, podobnie jak rozkład ubrania, to elementy procesu -- że tak to ujmę -- ostatecznej przemiany doczesnej powierzchowności. Myślę, że zmarli nie powinni wychodzić po latach z grobów w świeżych, wyprasowanych garniturach i garsonkach -- takiego naciągania w narracji filmowej nawet ja nie zniosę ;-) Można też dodać, że (jak się wydaje) w perspektywie przedstawionej przez M. Napiórkowskiego powoli porzucamy "lęki związane z wyrzutami sumienia", bo wizerunek filmowy zombie staje się coraz bardziej "egalitarny". W wypuszczonym w 2013 r. World War Z nie brakuje nawet zombie wśród białych kołnierzyków.

Umysł zbuntował mi się także w momencie, w którym autor Powstania umarłych -- opowiadając o tzw. okresie odwilży gomułkowskiej -- pisze o procesie tracenia przez zaangażowaną politycznie, lewicową młodzież, punktów ideologicznego oparcia (szerzej o tym etapie w historii możecie przeczytać chociażby w autobiograficznej książce Jacka Kuronia Wiara i wina. Do i od komunizmu). M.Napiórkowski przytacza w tym kontekście przykład Jerzego Urbana. Dla autora osoba Urbana staje się przykładem postaci o "wieloznacznej biografii", opierając tę teorię na opublikowanym Urbana w 1956 r. tekście Wyznania nawróconego cynika [3].
Niejedną wieloznaczną biografię ostatnich dekad można by interpretować w kontekście okrutnego rozczarowania, jakim okazało się nagłe obnażenie kłamstwa okresu terroru. Wielu pełnych entuzjazmu ludzi zdążyło już uwierzyć w socjalistyczną propagandę i zaangażować na jej rzecz całość swych młodzieńczych sił Dobrze obrazuje to przypadek Jerzego Urbana, który o swoim 'inicjacyjnym rozgoryczeniu' opowiada w zapomnianym dziś artykule Wyznania nawróconego cynika. (...) Urban pisze wprost, że młodym ludziom, cynicznie wykorzystując ich entuzjazm, kazano kłamać. [s. 229]
Mam przeświadczenie, że autor Powstania umarłych mógł jednak znacznie lepiej wybrać postać do opisania tego tematu -- chociażby wspomnianego wcześniej Jacka Kuronia. A przynajmniej kogoś bardziej wiarygodnego niż osobę, która -- jak pokazała historia -- cynikiem była i cynikiem pozostała. Trzeba też przyznać, że na kłamstwie Jerzy Urban również się całkiem dobrze znał -- i nawet nie trzeba było go do niego jakoś szczególnie przymuszać. Wystarczające w tym kontekście wydaje się odesłanie do roli, jaką J.Urban odegrał w tuszowaniu sprawy morderstwa G.Przemyka (więcej we wpisie Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka).
Nad odpowiedzią na list otwarty Siły-Nowickiego pracuje od kilku dni cały wydział prasowy MSW. Efekty są mizerne, bo wygląda to na politrucką agitkę, a nie na błyskotliwą szermierkę. (...) Generał Kiszczak prosi o pomoc byłego dziennikarza, ciętego felietonistę, a dziś rzecznika rządu - Jerzego Urbana. Chodzi o dodanie polotu, stonowanie ideologicznego jadu, ale też o dołożenie bezczelnemu mecenasowi. [Cezary Łazarewicz, Żeby nie było śladów (...)s. 200-201]
Jest jeszcze jeden słaby punkt, który -- ze względu na pewne istotne przemilczenie -- mocniej przykleił mi się do głowy. W podrozdziale poświęconym Warszawie powojennej [s. 421-426] M.Napiórkowski skupia się na dwóch elementach uwiarygadniających politykę zgodną z toposem Pochodu, która stanowiła narrację rywalizującą z toposem Konduktu. W tym kontekście jak najbardziej celnie przywołuje wielkie projekty infrastrukturalne -- budowę warszawskiej trasy WZ oraz trasy Łazienkowskiej (nawiązując do symboliki wybrzeża Wisły), świetnie spinając ten wątek z filmową pieśnią o młodym Junaku
W filmie Stanisława Barei pt. Miś trasa pojawia się w tekście piosenki układanej przez Komisarza i Włodarczyka: Hej młody Junaku, smutek zwalcz i strach! Przecież na tym piachu za trzydzieści lat, przebiegnie z pewnością jasna, długa, prosta, szeroka jak morze Trasa Łazienkowska! I z brzegiem zepnie drugi brzeg, na którym twój ojciec legł! [4]
W tym fragmencie książki zabrakło mi jednak odniesienia do istotnego elementu, który mógłby ciekawie zamącić w odczytaniu obu toposów -- odbudowie Warszawy, w tym Zamku Królewskiego. Nie zaburzałoby to komunistycznego toposu Pochodu (wszak nie tylko budowa dwóch wspomnianych wcześniej tras warszawskich była związana z jego realizacją), ale odtwarzanie przedwojennej zabudowy warszawskiej -- oraz Zamku Królewskiego, którego symbolika tak bardzo kieruje myśli społeczeństwa w stronę wyznaczoną przez topos Konduktu -- byłaby ciekawym kontrapunktem dla PRLowskiej "perspektywy przyszłościowej". Szkoda, że autor z tego zrezygnował.

To jednak tylko drobne szpilki, które wbijam ze względu na wrodzone czepialstwo i złośliwy charakter. Nie odbierają one książce Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014 niekwestionowanych zasług związanych z wykonaniem przez jej autora olbrzymiej pracy dokumentacyjnej. Publikacja ta porządkuje spory zakres wiedzy na temat konstruowania się mitu powstania warszawskiego (w zasadzie od momentu jego wybuchu aż do współczesnych praktyk kommemoratywnych). Dużą wartością poznawczą publikacji jest również to, że jej autor sprawnie przeplótł rozdziały poświęcone "teorii pamięci" z rozdziałami poświęconymi "praktyce pamięci" (w kontekście powstania). Tak że jak najbardziej polecam osobom zainteresowanym nie tylko bezpośrednio kwestią powstania warszawskiego, ale również tym, których interesują ścieżki, jakimi podąża nasza zbiorowa pamięć.

Na koniec zaś podrzucam jeszcze jeden fragment. Jest to niesamowicie profetyczny tekst przytoczony przez M.Napiórkowskiego. Pochodzi on z artykułu Dlaczego i dziś jesteśmy akowcami, który ukazał się w tygodniku Po prostu jako odpowiedź na opublikowany 11 marca 1956 r. na łamach tegoż periodyku artykuł Na spotkanie ludziom z AK autorstwa Jerzego Ambroziewicza, Walerego Namiotkiewicza i Jana Olszewskiego. Autor opublikowanego listu, którego fragment przytaczam poniżej, już wówczas wskazywał na to, że nakaz milczenia wydany przez komunistyczne władze, fałszowanie historii oraz prześladowanie akowców uczynią z historii powstania nieskazitelną legendę. Nieskazitelność tej legendy oraz gorliwość związaną z jej obroną odczuwamy dzisiaj bardzo mocno.
Zabroniono pisać i mówić o nas w sposób uczciwy i konkretny, natomiast oczerniano nas w sposób, który absolutnie każdy uznać musiał za niesprawiedliwy i krzywdzący. To Wasze czernidło zamazało nasze grzechy, błędy i wady, których oczywiście nie brakowało, a zostały tylko żołnierskie cnoty. Wy sami pozbawiliście nas cech konkretnych i zamieniliście nas w legendę tym bliższą wszystkim ludziom uczciwym, również i Wam, że piękną a zakazaną, zakłamaną i zaplutą. Jest to legenda o dobrym żołnierzu, która chyba słusznie i koniecznie musi istnieć w Polsce, a którą jak gdyby zmonopolizowali Akowcy. A to dlatego, że naprawdę byli  co najmniej równie dobrymi żołnierzami jak inni, a otoczyła ich aureola krzywdy. [s. 235-236]
Przypisy:
[1] Tak swoją drogą -- tytuł First to fight w północnoamerykańskiej kinematografii pojawił się jeszcze wcześniej za sprawą krótkometrażowego filmu Harry'ego Edwardsa z 1931 r. (i jest komedią pomyłek). Nie wiem, nie oglądałem, więcej nie opowiem. Zabawnym chichotem losu jednak jest to, że jego premiera przypadła na 2 września. Takie luźne skojarzenie.
[2] Jak zauważa M. Napiórkowski organizowanie alternatywnych obchodów rocznic ważnych wydarzeń historycznych stało się (w szczególności od końca lat 70. XX wieku) istotną formą działań opozycyjnych wobec aparatu komunistycznego w Polsce. W działaniach tych opozycja sprawnie łączyła w jednej, spójnej narracji, powstanie warszawskie, wybuch II wojny światowej (w tym -- co nie mniej istotne -- agresję sowiecką z 17 września 1939 r.), kolejne powstania narodowe, wojnę polsko-sowiecką z 1920 r. -- oraz bieżące wydarzenia polityczne (np. pamięć strajków z grudnia 1970 r. czy późniejsze morderstwo G. Przemyka, o którym więcej możecie przeczytać we wpisie Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka) [s. 316].
[3] Jerzy Urban, Wyznania nawróconego cynika, "Po prostu" 1956, nr 4.
[4] Fragment wpisu Trasa Łazienkowska na polskojęzycznej stronie Wikipedii (wersja hasła dostępna 19 kwietnia 2020 r.)

Książka:
Marcin Napiórkowski, Powstanie umarłych. Historia pamięci 1944-2014, wydanie pierwsze, wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016. ISBN: 978-83-65369-24-6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej