Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka
Był kiedyś taki żart: Do pokoju, w którym siedzi dwóch adwokatów, wpada wzburzony facet i zaczyna krzyczeć do jednego z nich, że pies jego żony przed chwilą zaatakował jego szanowną małżonkę, pogryzł ją dotkliwie, szanowna małżonka w szpitalu z licznymi obrażeniami -- i jeżeli ten oto adwokat nie przekaże mu 30.000 PLN, to facet z miejsca rusza do sądu i zakłada sprawę w sądzie. A wtedy dopiero cała rodzinka adwokata będzie się miała z pyszna.
Adwokat chwilę myśli, po czym prosi faceta o chwilę cierpliwości, wstaje, wychodzi, wraca -- i wręcza mu rzeczone 30.000 PLN. Facet bierze pieniądze i znika.Całemu zajściu ze zdumieniem przygląda się drugi adwokat. Po wyjściu wzburzonego mężczyzny z gotówką pyta się swojego kolegi po fachu:
- Krzysiek, ale wytłumacz mi to proszę. Wpada do pokoju facet, krzyczy coś o psie, żonie, pogryzieniu... Żąda od ciebie 30.000 PLN (skąd w ogóle taka kwota?!), a ty jakby nigdy nic dajesz mu je do ręki. Przecież ty nawet żony nie masz, co dopiero mówiąc o jej psie!
Na to Krzysiek, adwokat lżejszy o 30.000 PL mówi do kolegi:
- To wszystko prawda. Faceta nigdy na oczy nie widziałem, żony nie mam, psa również. Ale wiesz, facet jeszcze gotów pójść do sądu, założyć sprawę -- a w sądzie to już nic nie wiadomo....
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Wam: szczęśliwi są ci, którzy mogą traktować
tę historię jako mniej lub bardziej zabawną anegdotę. Im mniej dla nich zrozumiałą, tym jest dla nich
lepiej.
Sprawa morderstwa Grzegorza Przemyka po pobiciu na komisariacie milicji przy ul. Jezuickiej 1/3 w Warszawie, tak samo jak sprawy zabójstw Stanisława Pyjasa oraz zamordowanego ponad rok po Grzegorzu Przemyku księdza Jerzego Popiełuszki, które swój finał miały na salach sądowych sprawiają, że puenta historyjki o dwóch adwokatach przestaje być zabawna.
Trzeba to powiedzieć na wstępie -- Cezary Łazarewicz w Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka wykonał kawał naprawdę dobrej, rzetelnej, reporterskiej roboty. Nie dziwią Nagroda Literacka Nike (2017), Nagroda Książka Historyczna Roku im. Oskara Haleckiego (listopad 2016, już za rządów Beaty Szydło) i wyróżnienie w plebiscycie studenckich nagród dziennikarskich MediaTory w kategorii ObserwaTOR (2016). Książka Łazarewicza dotarła także do finału Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego (2017) [1]
Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza, dłuższa część, to opis wydarzeń z 1983 oraz 1984 roku (od zabójstwa Grzegorza Przemyka do zakończenia pierwszej rozprawy). Druga część (oznaczona jako "2015") to przejście przegląd przez wydarzenia po 1989 r.
W pierwszej części naprzemiennie umieszczono rozdziały z kolejnych miesięcy (maj 1983, czerwiec 1983, lipiec 1983 itd.) oraz rozdziały poświęcone poszczególnym osobom: Barbarze Sadowskiej, Grzegorzowi Przemykowi, jego kolegom, w końcu także oskarżonym w sprawie pielęgniarzom. Ostatni rozdział drugiej części (Cichy z Czerkasów) -- domknięcie tej
wieloletniej, polityczno-sądowej epopei -- poświęcony został
Ireneuszowi Kościukowi. Człowiekowi, którego bezsprzeczna rola w
zabójstwie Grzegorza Przemyka nigdy nie została prawomocnie osądzona.
Jelita pacjenta wyglądają jak durszlak, są poszarpane i podziurawione. [s. 21]
- Wiele razy operowałem osoby z urazami jamy brzucha, lecz takich obrażeń nigdy nie widziałem. Takie uszkodzenia powstają na skutek dociśnięcia jelit do kręgosłupa. Tu wyglądały, jakby przez brzuch tego chłopca przejechał samochód. [s. 22]
Sprawa wydaje się przesądzona. Tym razem zomowcom nie uda się wywinąć od odpowiedzialności. Zbyt dużo świadków, zbyt dużo dowodów. [s. 34]
Znakiem czasów jest rozwijanie w książce (przez autora lub wydawcę) skrótowców, które jeszcze dla mojego pokolenia są najczęściej oczywistą oczywistością, takich jak ZOMO, WRON [s. 16] czy KOR [s. 33]. Od zabójstwa Przemyka minęło już 35 lat, dzisiaj ten nastolatek byłby w wieku moich rodziców. Kolejne pokolenia sięgające po książkę Łazarewicza mogą już mieć z nimi problemy. Orła WRON-a nie pokona to dla części moich P.T. Czytelników i Czytelniczek może być już jedynie niezrozumiała gra słowna.
Tak samo jak niezrozumiała może wydawać się ta prosta z pozoru sprawa Grzegorza Przemyka.
Pułkownik Romuald Zajkowski, zaufany Czesława Kiszczaka, sprawdza sprawę na jego polecenie. Po sprawdzeniu teczek, działań operacyjnych esbecji miał stwierdzić. - To nie jest polityczna sprawa.
(...) tłumaczy Kiszczakowi, że najlepiej byłoby odsunąć od niej milicję i dać do prowadzenia jakiemuś prokuratorowi sympatyzującemu z opozycją. - Najwyżej wykryje kilku sadystów w milicji, ale to się przecież zdarza na całym świecie. [s. 50]
Także Mieczysław Rakowski (ówczesny Wiceprezes Rady Ministrów) uważał, że sprawa nie miała żadnego podtekstu politycznego (śmierć Przemyka była wynikiem sadyzmu kilku funkcjonariuszy), zaś nieukaranie odpowiedzialnych za pobicie milicjantów i ukręcenie łba sprawie miało być fatalnym błędem politycznym [s. 55].
Na tym ta sprawa mogła się zakończyć. Przeciwko oskarżeniu milicjantów występuje jednak generał dywizji MO Józef Beim, Czesław Kiszczak mu ustępuje. Przedstawia scenariusz, w którym za śmiertelne pobicie Grzegorza Przemyka mają odpowiadać sanitariusze z pogotowia [s. 50]. Tak rodzi się narracja, która będzie ciągnęła się przez wszystkie lata procesu w sprawie morderstwa Grzegorza Przemyka.
Na koniec apeluje do kolegów, by wzmocnili poczucie bezpieczeństwa w MO. "Jeśli to nie nastąpi, to nie wiadomo, jak milicja zachowa się przy następnej awanturze" - ostrzega Kiszczak. [s. 55]
Część osób z politycznej wierchuszki, odpowiedzialnych za tę sprawę (m.in. Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Mirosław Milewski) już nie żyje. Niech ich imiona pokryje wieczna infamia. Nie potrafiłem, a po lekturze książki Cezarego Łazarewicza tym bardziej nie będę potrafił, powiedzieć o nich jak Adam Michnik
– Przy okrągłym stole i wyborach zachowali się jak ludzie honoru. Chcę to powtórzyć nad grobem generała – powiedział na temat gen. Kiszczaka i gen. Jaruzelskiego naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik na antenie radia TOK-FM. Mówił też o śmierci Grzegorza Przemyka. Michnik stwierdził, że "jeżeli Kiszczak mataczył ws. Przemyka, to mataczył w dobrej wierze". [2]
Nie potrafię skomentować tych słów cenzuralnie, także nie chcę komentować ich tutaj w ogóle.
Są jednakowoż osoby, które mataczyły a dziś mają się dobrze. Być może mają też wciąż moc szkodzenia. W ramach podziękowań Cezary Łazarewicz napisał o anonimowej osobie:
Chciałbym mu podziękować za tę pomoc, ale boję się, że gdy wymienię choć jego imię, to przysporzę mu dodatkowych kłopotów, a tego bym nie chciał. [Ty wiesz, że chodzi o Ciebie. Bardzo Ci dziękuję za wsparcie i pomoc]. [s. 309]
Dla porządku przypomnę, że w chwili pisania tych słów mieliśmy najpewniej 2017 rok, Grzegorz Przemyk nie żył od 34 lat, minęło też 28 lat od przełomu roku 1989.
Osobne miejsce w moim serduszku w związku z tą sprawą (i nie tylko!) ma Jerzy Urban -- ówczesny rzecznik prasowy Rady Ministrów. Najłagodniej potrafię go nazwać jedynie kanalią, w podorędziu mając mniej parlamentarne określenia.
Na początku składa Jaruzelskiemu propozycję przykrycia sprawy Grzegorza Przemyka taśmą kompromitującą Lecha Wałęsę [s. 54].
Stanisław Wałęsa rozmawiał (...) z Lechem o pieniądzach i bardzo przy tym przeklinali. [s. 54]
Skąd my znamy te metody, prawda?
W posiadaniu Urbana miałyby również być materiały kompromitujące samego Przemyka, jednak do późniejszego użytku, gdyż kompromitacja ofiary bestialstwa milicjantów po pobiciu na komendzie byłaby fatalnie przyjęta i zaogniłaby sprawę [s. 54]. Naciski na wyjaśnienie sprawy morderstwa nazywa zbijaniem na tragedii kapitału politycznego [s. 56] (to również skądś znamy! Nieśmiertelny tekst zamykający usta wszystkim oponentom politycznym przez kolejne dziesięciolecia). Jerzy Urban pojawia się jeszcze kilkukrotnie, m.in. przy próbie repliki na tekst mecenasa Władysława Siły-Nowickiego, odsuniętego przez władze od sprawy Przemyka (argumentem był jego podeszły wiek i konieczność przejścia na emeryturę; i tu znów znajome nam metody! [3]).
Nad odpowiedzią na list otwarty Siły-Nowickiego pracuje od kilku dni cały wydział prasowy MSW. Efekty są mizerne, bo wygląda to na politrucką agitkę, a nie na błyskotliwą szermierkę. (...) Generał Kiszczak prosi o pomoc byłego dziennikarza, ciętego felietonistę, a dziś rzecznika rządu - Jerzego Urbana. Chodzi o dodanie polotu, stonowanie ideologicznego jadu, ale też o dołożenie bezczelnemu mecenasowi. [s. 200-201]
Dziś ta kanalia, redaktor Urban, polotu dodaje tekstom w tygodniku "Nie". W życiu nie wezmę do ręki.
Sama sprawa Grzegorza Przemyka prowadzona była tak, żeby jak najmniej wyjaśnić -- jak najbardziej zaś zaciemnić obraz. Zaczynając od okazania milicjantów Cezaremu F. [4].
Komenda bardzo starannie wyselekcjonowała pozorantów. Wybierał plastyk z Zakładu Kryminalistyki KGMO na podstawie zdjęć tych, którzy brali udział w biciu na Jezuickiej. Miał dobrać osoby najbardziej podobne pod względem wzrostu, wagi, budowy ciała. Dla większego utrudnienia wszyscy, niezależnie od posiadanych stopni, zostali ubrani w jednakowe mundury, podobnie ostrzyżeni i uczesani. (...) Jest ich aż sześćdziesięciu. [s. 82]
Nękano oraz kompromitowano Barbarę Sadowską i osoby z nią związane, rozpracowywano pielęgniarzy, którzy wieźli karetką pobitego Grzegorza Przemyka -- później oskarżając ich o pobicie Przemyka, choć nie do końca było możliwe ustalenie, jak w zasadzie tego dokonali [5]. Przez szereg manipulacji oraz szantaż doprowadzono do sytuacji, w której dwaj niewinni sanitariusze (Jacek Szyzdek i Michał Wysocki [6]) oskarżali się nawzajem o zabójstwo Przemyka.
W trakcie szarpaniny Szyzdek złapał go chwytem za głowę.Prokurator Gonciarz: - Na czym ten chwyt polegał?Wysocki: - Nie mogę, panie prokuratorze. Jacek płacze.Szyzdek: - Co robię?Wysocki: - Nie wiem. Łzy z oczu ci lecą.Prokurator: - Nie przerywajcie, panowie. Nie przerywajcie. [s. 211]
Inną z propagandowych wersji miała być historia o tym, że krzyki podczas bicia, które słyszał Cezary F., miały być odgłosami karate, które wydawał walczący z milicjantami Grzegorz Przemyk [s. 58]. Tę wersję mamy zawdzięczać profesorom Józefowi Borgoszy i Włodzimierzowi Szewczukowi. Być może źródłem teorii była obecność na placu Zamkowym (gdzie zatrzymano Przemyka) Piotra Kadlčika, który sam trenując przez lata sztuki walki miał podejmować próby nauki Grzegorza Przemyka. Ten jednak był długi, chudy, w ogóle nie wysportowany i bez żadnej koordynacji ruchowej [s. 154]. Ale komunistycznej propagandzie tyle wystarczyło.
Wiktor Woroszylski, który po pobiciu Grzegorza Przemyka wysłał list do Mieczysława Rakowskiego [s. 32-33] (Kiszczak za ten list domagał się postawienia go przed sądem za bezpodstawne oskarżanie władzy [s. 167]), staje się ofiarą szykan -- również przez oficjalne media, pełniące funkcję tuby rządowej [7]. W czerwcu 1984 r. dostaje anonima z wyzwiskami. Język zdumiewająco podobny do tego, jakiego możemy uświadczyć na różnych forach internetowych. Zdumiewające, że mimo upływu tylu lat nawet "argumenty" podobne do tych dzisiejszych.
Ty wszawa gnido - pisze anonim. - Na naszą milicję potrafisz pisać skargi, a dlaczego nie piszesz na gestapo, o Niemcach i ich wyczynach, jak mordowali twoich braci w gettach, w obozach zagłady. Ty pierdolony wyrodku, nasza milicja powinna lać takich gnojków jak ty i tobie podobni, a nie głaskać was. (...) Wy pierdolone płatne pachołki dolarowe, jak wam się nie podoba w tej naszej ojczyźnie, to wypierdalajcie do Kohla i Reagana. Ty zdrajco naszego narodu, ty wszo na ciele naszej ojczyzny. [s. 257]
Tyle lat, a tak niewiele się zmienia w retoryce "prawdziwych patriotów".
Całość można domknąć klamrą, jaką jest wywiad Macieja Tomaszewskiego z Łazarewiczem [8] -- jeden z wielu tekstów, będących pokłosiem sukcesu jego książki. Kilka zdań z tego wywiadu nieźle podsumowuje nie tylko to, co działo się w pracy nad książką, ale także rzeczywistość popeerelowskiego państwa, które nijak ze zbrodnią nie potrafi sobie poradzić. Cezary Łazarewicz mówi m.in.:
Myślałem, że mi wszyscy będą chcieli pomóc. Było przeciwnie – niewiele osób mi pomogło. [8]
(...) mieudolność państwa i wymiaru sprawiedliwości sprawiła, że ta sprawa się przedawniła. (...) Śledztwo trwało kilkanaście lat i w końcu zostało umorzone w 2012 r. z powodu przedawnienia. To świadczy o zupełnym bezwładzie państwa. [8]
W 1990 r. śledztwo w sprawie śmierci Przemyka zostało wszczęte, a wyrok w pierwszej instancji zapadł w 1997 r. Siedem lat! Ci, którzy czekali na ten wyrok, sami siebie przekonywali, że musi to długo trwać, bo to nie PRL. Bardzo się zdziwili, gdy zapadł wyrok uniewinniający Ireneusza Kościuka, zomowca, który bił Przemyka. Czułem się tak, jakby nam wszystkim ktoś w pysk strzelił. To było trudne do zaakceptowania. Co tu dużo gadać, III RP nie poradziła sobie z tymi wszystkimi politycznymi śmierciami z lat 70 i 80. Ani z Pyjasem, ani z Przemykiem, ani z Popiełuszką. [8]
Czułem się tak, jakby nam wszystkim ktoś w pysk strzelił. Częste uczucie w tym państwie, choć nie zawsze aż tak dosadne, jak w sprawie Przemyka.
Cezary Łazarewicz (przynajmniej chwilowo) przywrócił zbiorową pamięć -- nie tylko o Przemyku, ale też o Barbarze Sadowskiej (z którą los mnie tak dziwnie, biograficznie splótł). I o Leopoldzie Przemyku, choć w tej historii, jak i w samej książce, ciężar jest przesunięty na Barbarę (śmiertelnie zranioną matkę Polkę i siostrę Hioba [s. 299]). Polskojęzyczna Wikipedia zna Barbarę Sadowską, link do strony Leopolda Przemyka pozostaje czerwony.
4 grudnia 2013 roku w Warszawie Leopold Przemyk umiera [9] (w książce jego druga żona mówi o śmierci w końcu listopada 2013 r. [s. 301]). Tak czy inaczej, dzieje się to krótko po tym, jak 17 września 2013 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka (na wniosek Leopolda Przemyka) stwierdza przewlekłość postępowania w sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka [s. 300].
A nadużycia władz władzy były, są i będą. Jedyną różnicę zrobi nam to, jak wobec nich zachowa się władza -- aparat przymusu, aparat sprawiedliwości, kręgi rządowe.
Czy któryś z tych dwóch adwokatów w pokoju zdecyduje, że zamiast dać nieznajomemu 30.000 PLN, zdecyduje się skierować sprawę do sądu. Wierząc w sprawiedliwość.
Materiał Wojciecha Bojanowskiego o śmierci Igora Stachowiaka na komisariacie Wrocław Stare Miasto pokazano w TVN24 w maju ub.r. Ujawniono w nim nagranie z kamery w paralizatorze, którym policjanci razili Stachowiaka w toalecie. (...)Kilka dni po jego emisji odwołano komendanta wojewódzkiego policji na Dolnym Śląsku i jego zastępcę oraz komendanta miejskiego policji we Wrocławiu. Ponadto utworzono specjalny zespół kontrolny mający wyjaśnić działania policji w tej sprawie [10].
Sprawiedliwość królewska jawi się jako sprawiedliwość zbrojna. Karzący winnego miecz jest tym samym mieczem, który spada na wrogów. [11].
Przypisy:
[1] Wśród nominowanych do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego w 2017 r. -- poza Cezarym Łazarewiczem -- byli m.in. Monika Sznajderman ("Fałszerze pieprzu"), Witold Szabłowski ("Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia"), Justyna Kopińska ("Polska odwraca oczy"), Martin Caparrós ("Głód"). Ostatecznie zwycięzcą okazał się Rana Dasgupta ("Delhi. Stolica ze złota i snu"). Konkurencja była naprawdę mocna.
[2] Szokujące słowa Michnika o Kiszczaku, Fakt24pl, 9 listopada 2015.
[3] Emilia Świętochowska: Wiek emerytalny dla sędziów Sądu Najwyższego do zmiany, czyli odmładzanie składu, Gazeta Prawna, 3 kwietnia 2018.
[4] Zastanawiałem się w czasie lektury, skąd to "F" czy nazwisku głównego świadka w sprawie morderstwa Grzegorza Przemyka. Sprawę wyjaśnił sam Cezary Łazarewicz w wywiadzie, którego udzielił Maciejowi Tomaszewskiemu: Zbrodnia w PRL, bezkarność w III RP. "Czułem się tak, jakby nam wszystkim ktoś w pysk strzelił" (Magazyn TVN24) -- Cezary F. sam chce być F. i pozostać nadal anonimowy. Nazwisko w sieci można znaleźć, ale przynajmniej tutaj uszanuję jego wolę.
[5] Jedną z wersji było pobicie chłopaka w Fiacie 125p Combi. Kto jeździł, temu nie trzeba zanadto tłumaczyć absurdalności tego zarzutu -- biorąc pod uwagę skalę obrażeń. Nawet milicyjne eksperymenty, które miały udowodnić tę wersję, niewiele były w stanie wykazać.
[6] Po sukcesie książki Cezarego Łazarewicza temat zabójstwa Grzegorza Przemyka ruszył na nowo, a dziennikarze zaczęli ponownie (po latach) dobijać się do postaci z tego dramatu. Jedną z osób, które po latach wydobyto z cienia, był pielęgniarz Michał Wysocki. Trenował boks, karate, był zawodnikiem klubu kulturystycznego [s. 86]. Idealny kandydat na oskarżenie o pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Nawet na zdjęciach po latach wygląda na świetnie zbudowanego i wysportowanego faceta. Wywiad z nim przeprowadziła Magdalena Ragimonti: Sanitariusz wrobiony w śmierć licealisty: Miałem nadepnąć Przemykowi na brzuch... (Dziennik.pl, 13.02.2016).
[7] Część artykułów (np. do Życia Warszawy czy Trybuny Ludu) była pisana bezpośrednio przez funkcjonariuszy państwowych -- państwowa propaganda imitowała tym samym materiały prasowe. Teraz przynajmniej nie trzeba się aż tak kamuflować. Mediaworkerzy -- żeby nie nazywać ich już dziennikarzami -- dwoją się i troją za swoją opcją.
[8] Maciej Tomaszewski: Zbrodnia w PRL, bezkarność w III RP. "Czułem się tak, jakby nam wszystkim ktoś w pysk strzelił", Magazyn TVN24.
[9] Leopold Przemyk nie żyje. Zmarł ojciec Grzegorza Przemyka, fakt24, 5 grudnia 2013 r.
[10] Prokuratura umorzyła śledztwo ws. źródeł informacji Wojciecha Bojanowskiego o śmierci Igora Stachowiaka, Wirtualne Media, 23 sierpnia 2018.
[11] Michel Foucault: Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, s. 50.
Książka:
Cezary Łazarewicz: Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017. ISBN: 978-83-8049-616-3.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw słowo swoje.