Syrop z piołunu. Wygnani w akcji "Wisła"

Nadrabiam zaległości książkowe (szczególnie reportaże od Czarnego, które tłoczą mi się na półce). Wróciłem przy tej okazji do Pawła Smoleńskiego [1], chociaż to taki powrót nie-powrót. Jest trochę jak zawsze -- autor pozostawia z przeświadczeniem nieoczywistości. Ale jest też trochę gorzej, bo zamiast opisywać "dalekie krainy" autor zmaga się z własnym krajem, własną historią -- czyli w jakiejś części sam ze sobą. Uwiera bardziej niż zwykle.

Być może trochę tak, jak u Tuwima z  My, Żydzi polscy
Polak - bo moja nienawiść dla faszystów polskich jest większa niż faszystów innych narodowości. I uważam to za bardzo poważną cechę mojej polskości. [2]
Albo u Tomasza Arciszewskiego, którego słowa wykorzystuje na początku autor.
Nacjonalizm polega na tym, żeby inne narody doprowadzić do takiego szału, iżby nacjonalistyczna reakcja na ten szał wydawała się uprawnioną. [s. 6]
Do relacji polsko-ukraińskich pasuje jak znalazł.

Po II wojnie światowej w rejonie Europy Środkowo-Wschodniej wygnania, przesiedlenia i uchodźstwo były niemal tak powszechne, jak śmierć, którą było jeszcze wokół czuć. Dlaczego Polska miałaby odstawać od ówczesnej mody? [s. 9] -- pyta retorycznie autor. Wielkie przesuwanie granic, które stało się polskim udziałem (przede wszystkim jednak za polskimi plecami, o czym przypomina zresztą wspomniana wcześniej postać Tomasza Arciszewskiego) miało swoje wymierne konsekwencje, także społeczne.

Granice były wyznaczone, ale jeszcze bez większej wiary w ich trwałość. W tych okolicznościach państwo polskie (jeszcze Rzeczpospolita Polska, ale już przecież niebawem Polska Rzeczpospolita Ludowa) zmagało się na swojej południowo-wschodniej granicy z pozostałościami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz Ukraińskiej Powstańczej Armii.

Pamięć o rzezi wołyńskiej była świeża. Mimo tego, że pacyfikacja oddziałów ukraińskich trwała już od dłuższego czasu, państwo polskie postanowiło przeprowadzić akcję „Wisła”.

Główny wróg interesów Polski i Ukrainy był co prawda wspólny, a UPA -- jak wskazuje historia -- mogła nie być taka zła, jeśli tylko w grę wchodziły wspólne interesy. Ale atak na Hrubieszów był jeden, inne wspólne akcje zapewne mniej spektakularne -- a pamięć wzajemnych krzywd zbyt silna.
Nasza wspólna historia obfitowała w różne momenty, choć niestety, wyróżniającą się jej cechą była głupota. Na naszej głupocie korzystali sąsiedzi, celowo podsycając napięcia, prowadząc taką politykę, by między Ukraińcami i Polakami nie było zgody. [Lubomyr Huzar, s. 71]
Czytając opisy, których Paweł Smoleński P.T. Czytelnikowi / Czytelniczce nie oszczędza, można byłoby się zagubić. Usuwając nazwy i dane nie poznał/-a by, o której stronie mowa. W szale zabijania zawsze ginęli bezbronni.
We (...) zabito sto dziewięćdziesiąt siedem osób, w większości (...). Mordu dokonał (...). (...) Żołnierze gwałcili kobiety, strzelali w głowy dwuletnich dzieci, zrzucali ze schodów osiemdziesięcioletnich starców. [s. 65]
Wiesz już o kim mowa? I czy jeżeli się dowiesz, to zrobi to dla Ciebie jakąkolwiek różnicę?
Gniew sam się nakręcał. [s. 61]
Tytułowy piołun ma działanie toksyczne. Zawarty w nim tujon wzmaga czynność kory mózgowej, powoduje niepokój ruchowy i podniecenie psychiczne, mogące prowadzić do psychoz; nadto izomer tujonu – absyntol działa silnie drażniąco. Piołun spożyty działa głównie na układ nerwowy (...). [3]

Wzajemnym zbrodniom miała postawić kres akcja „Wisła” (nazywana również akcją „W”; cóż za chichot złośliwego losu).
Nikt nie pytał o lojalność Ukraińców wobec Polski Ludowej. Każdy był wrogiem. Wywożono więc członków PPR, funkcjonariuszy milicji i Urzędu Bezpieczeństwa, byłych żołnierzy Armii Czerwonej i Wojska Polskiego, partyzantów Armii Ludowej, a wśród nich - tak, tak - kombatantów walk z UPA. [s. 27]
Paweł Smoleński -- na podstawie meldunków, raportów -- wskazuje, że po 1945 r. sytuacja niedobitków z UPA pogarszała się. Choroby zakaźne, pijaństwo, grabieże, dezercje, niesubordynacje [s. 94].
To już nie była partyzancka wojna, ale "dorzynki". Nikt nie zadzierał nosa, a jeśli, to świadomie kłamał. [s. 95]
Działania Wojska Polskiego, w tym utworzonej w 1945 r. formacji Wojsk Ochrony Pogranicza, stopniowo eliminowały partyzantów. Zjednoczenie sił przez WiN (czy może raczej AK?) oraz UPA w maju 1946 r. być może wskazywało nie tylko na dobrą wolę współpracy, ale też słabnące siły poszczególnych oddziałów (w czasie II wojny zdarzało się przede wszystkim samo "zawieszanie broni", czy raczej świadome ignorowanie wrogiej partyzantki w imię walki ze wspólnym, mocniejszym przeciwnikiem). Autor posuwa się do porównania stanu emocjonalnego tych meldunków do świadectw obrońców Czerniakowa z ostatnich dni powstania warszawskiego. Za mocno? Niektórym się to nie podoba.
Przywołanie wspomnień pokonanych, złachmanionych upowców i zestawienie ich z powstańcami warszawskimi ostatnich dni zrywu może wyłącznie zrazić bardziej wyczulonego czytelnika. [4]
Widocznie wyczulony nie jestem.
Autor nie porównuje działań, celów, okoliczności. Gdzieżby śmiał. Dorośli P.T.Czytelnicy i Czytelniczki dobrze wiedzą, z czym musiałby się autor na łby pozamieniać żeby dokonywać takich porównań. 
Autor porównuje stany emocjonalne -- brak poczucia sprawczości, wszechogarniającą beznadzieję, znalezienie się w sytuacji bez wyjścia. Te uczucia nie są w żaden sposób zależne od szlachetności lub podłości podejmowanych działań.

Poza tym były miejsca, które -- zdaniem autora -- świadczyły o tym, że chodziło głównie o wywózkę. UPA udałoby się spacyfikować samymi metodami wojskowymi.
(...) nikt w Rzeczycy nie organizował spółdzielni rolnej, posterunku Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, Samopomocy Chłopskiej. Wsi nikt nie chronił, bo i po co, skoro trzeba było się skupić na deportacjach. Została wnet spalona przez UPA, jak wiele innych wysiedlonych poukraińskich wsi. Ormowców zabito, a osadników wygnano. Nikt o tym nie napisał, ponieważ deportacja załatwiła definitywnie sprawę Rzeczycy. [s. 109-110]
Czy napisano o Rzeczycy jeszcze przed akcją? Reportaże i część zdjęć z akcji „Wisła” opublikowano przed rozpoczęciem wywózki. Akcja opóźniła się o kilka dni, materiały były już gotowe, cykl wydawniczy zaś -- bezwzględny [s. 68, s. 109-110].

Tło, samą akcję -- w tym deportacje -- opisuje dr Artur Brożyniak, pracujący w rzeszowskim oddziałem IPN.
Przesiedlani mogli ze sobą zabrać żywy inwentarz, podstawowy sprzęt rolniczy, naczynia kuchenne, pościel, zapas żywności na drogę i odzież. Każdy kto został we wsi był traktowany jako członek OUN lub UPA. Bezpośrednio po opuszczeniu rodzinnych domów wysiedlani pod eskortą wojska trafiali do punktów zbornych. Tam przebywali od 12 do 48 godzin. W dużych punktach, w sporadycznych przypadkach, czas wydłużał się nawet do kilku dni. Przy dłuższym oczekiwaniu był zapewniony ciepły posiłek. [5]
Pełna kultura, istny raj.

A później wnikamy w szczegóły. W wywiadzie nie znajdziecie ani słowa o relacjach Piłsudskiego i Petlury (i zawiedzionych, ukraińskich marzeniach o niepodległości). Nie znajdziecie też słowa o "polskim kulturkampfie": trwającej dwa miesiące (latem 1938 r.) akcji burzenia prawosławnych cerkwi, kaplic i domów modlitewnych na Chełmszczyźnie i Lubelszczyźnie.
Świątynie niszczyli żołnierze i policjanci, sekundowali im państwowi urzędnicy najwyższych szczebli i wielu zwyczajnych obywateli. Bezczeszczono ikony. Cegłę sprzedano, drewno z rozebranych dzwonnic szło na opał. Wszystko w majestacie II Rzeczypospolitej. [s. 34]
Nie znajdziecie informacji o polonizacji urzędów, zamykaniu tajnych, ukraińskich uniwersytetów. Nie znajdziecie nic o polskich błędach w kwestii Wielkiego Głodu. Słowem: nie znajdziecie nic o trudnych, polsko-ukraińskich relacjach [6]. Przypadkiem udało się je wszystkie zbiorczo przemilczeć.
Wybuchła wojna i skończyła się Polska burząca cerkwie. [s. 36]
Kiedy przyjrzymy się samym wysiedleniom również może okazać się, że rzeczywistość rozjechała się z obrazem nakreślanym przez Artura Brożyniaka.
Bo i o co się handryczyć? O chorych wynoszonych z domów w łóżkach, ponieważ do deportacji kwalifikowali się wszyscy Ukraińcy? O brak opieki medycznej i głód w transportach? (...) O gwałty w punktach zbornych i na stacjach zakładowych? Słynął z tego Przeworsk, gdzie bicie, rozbieranie kobiet do naga i gwałty należały do metod przesłuchań; jeśli jakaś się broniła, znaczy, że była banderówką, i wieziono ją do obozu koncentracyjnego w Jaworznie. Spalono kilkadziesiąt wysiedlonych wsi. Niszczono cerkwie. Polscy cywile, ale też żołnierze, milicjanci i ubowcy rozkradali majątek deportowanych, kiedy ci stali pod karabinami tuż za progiem własnych domów. Niektórych funkcjonariuszy postawiono za to przed sądem [s. 100]
Do deportacji Polacy wykorzystywali niemiecką infrastrukturę obozową z czasów II wojny światowej -- Bełżec (gdzie nadal śmierdziało spalonymi ciałami [s. 107] a stacja kolejowa była przygotowana na deportacje [s. 104]), Oświęcim, Jaworzno (nie minął miesiąc od końca niemieckiej okupacji, a w niemal nietkniętej infrastrukturze karceru zaczęto znów zamykać [s. 113] i kierować do przymusowej pracy [s. 114]).

Zdaniem wspomnianego wcześniej A.Brożyniaka w literaturze ukraińskiej Jaworzno kłamliwie nazywana się obozem koncentracyjnym. [s. 139]. Jak widać dla pracownika rzeszowskiego IPN więzienie, przymusowa praca oraz katowanie w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie to zbyt mało.

O złym traktowaniu uwięzionych w obozie pisała nadzorująca go kanalia (prokurator wojskowy Oskar Karliner) (sic!) [s. 115-117]. O złym traktowaniu pisał w 1956 r. Juliusz Hübner [s. 144]. W tym wszystkim nic zdrożnego nie zobaczyli ani Artur Brożyniak, ani Bronisław Łagowski [s. 140-143] [7], ani Czesław Partacz [s. 143-144] [8].
Na podstawie otrzymanych danych z województw Szczecin i Gdańsk stwierdzić się zdaje, że katastrofalna sytuacja gospodarcza i ekonomiczna ludności ukraińskiej może w najbliższym okresie wywrzeć złe skutki na bezpieczeństwo tych terenów, szczególnie w województwie Gdańsk. (...) Przesiedleńcy pod wpływem nędzy mogą być skłonni do bandytyzmu, jak i wystąpień antypaństwowych. [s. 151]
- tak po akcji "Wisła" pisało dowództwo Okręgu Pomorskiego wojska. W 2002 r. profesor Łagowski zaś pisał:
Gdyby władze chciały się na ludności ukraińskiej mścić, nie przenosiłyby jej z gorszych warunków do lepszych. Ludność polska z własnej woli przesiedlała się na ziemie zdobyte (odzyskane – według dawnej terminologii) i tę zmianę uważała za polepszenie swojego losu. [7]
Pion śledczy IPN nie uznał akcji "Wisła" (mimo wszystkich przesłanek prawnych [s. 204]) za stalinowską zbrodnię przeciwko ludzkości. Nie było to -- zdaniem prokuratora -- "poważne prześladowanie" [s. 205].
Ten sam urzędnik, który uznał akcję "Wisła" za legalną, prowadził też śledztwa w sprawie sowieckich deportacji Polaków na Syberię i do Kazachstanu. Kwalifikował je jako zbrodnie komunistyczne i zbrodnie przeciwko ludzkości. [s. 206]
Ponad dwie dekady temu mogło się wydawać, że bolesna przeszłość odchodzi w imię pojednania [s. 120] Nawet papież nie pomógł. [s. 196-197] [9].
Było więc w czasie ukraińskiej pielgrzymki Jana Pawła II wszystko, co trzeba: wielki autorytet mówiący o potrzebie wybaczenia i prawdy, deszcz - symbol, niczym łzy nad paskudną historią, euforia tłumów. Kłopot w tym, że Jan Paweł II ma w Polsce najwięcej pomników, najwięcej ulic nosi jego imię, ale nauki, które głosił, należą do najbardziej lekceważonych. [s. 197]
Jakoś mnie to nie dziwi.

Przypisy:
[1] Inne książki Pawła Smoleńskiego, z którymi mogli zapoznać się P.T. Czytelnicy i Czytelniczki na blogu: Arab strzela. Żyd się cieszy (wpis z 11 czerwca 2013); Irak. Piekło w raju (wpis z 14 maja 2015); Izrael już nie frunie (wpis z 28 maja 2015).
[2] Cytat z Tuwima za 161infocafe, bo akurat tego tuwimadła pod ręką nie miałem.
[3] Hasło bylica piołun na polskojęzycznej stronie Wikipedii (stan z 17 sierpnia 2018).
[4] Filip Rudnik: Jeszcze nie jest za późno. O „Syropie z piołunu” Pawła Smoleńskiego, Kultura Liberalna, 9 stycznia 2018.
[5] Artur Brożyniak: W wyniku akcji "Wisła" UPA pozbawiona została źródła zaopatrzenia, dzieje.pl, 27 kwietnia 2017.
[6] Zdecydowanie lepiej sięgnąć o tekst Tomasza Turejko II RP nie lubiła Ukraińców? (Klub Jagielloński, 10 października 2016 r.). Warto przeczytać, choć z wnioskami mógłbym polemizować.
[7] Bronisław Łagowski: Akcja „Wisła” była słuszna, Przekrój, 29 kwietnia 2002.
[8] Czesław Partacz: Akcja „Wisła” – banderowcy mordowali, Polacy wysiedlali, Przekrój, 23 kwietnia 2017.

Książka:
Paweł Smoleński: Syrop z piołunu. Wygnani w akcji "Wisła", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 201X. ISBN: 978-83-8049-600-2.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej