Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji

O Planecie K. usłyszałem pierwszy raz, o ile pamięć mnie nie zwodzi, chwilę po wydaniu tej książki na początku 2020 roku. Słuchałem wtedy rozmowy radiowej z Piotrem Milewskim -- trafiając na nią zapewne zupełnie przypadkowo, gdyż radia w wersji live słucham coraz rzadziej, oddając się namiętnie procederowi odtwarzania podcastów. Temat szeroko rozumianej perspektywy dalekowschodniej od dawna mnie delikatnie przyciąga (mam w zanadrzu kilka zagadnień, o których chciałbym kiedyś dowiedzieć się czegoś więcej -- zapisuję powoli na swoim koncie goodreads książki warte uwagi). Dlatego pomysł sięgnięcia po Planetę K. Pięć lat w japońskiej korporacji Piotra Milewskiego wydał mi się całkiem dobry. Pomyślałem też, że po -- bardzo fajnej skądinąd -- książce Zofii Trębacz Nie tylko Palestyna. Polskie plany emigracyjne wobec Żydów 1935-1939 przyda mi się chwila oddechu nad reportażem.

W zasadzie czynnikiem decydującym o wyborze książki okazała się również pogoda. Chciałem w końcu ruszyć się do biblioteki, zaś inne książki, które miałem na liście "do przeczytania" były dostępne w znacznie bardziej oddalonych filiach biblioteki miejskiej. Na zewnątrz (pierwszy lat od wielu lat) panowały siarczyste mrozy -- w dniu wypożyczenia tego egzemplarza temperatura odczuwalna była w okolicach -15 °C oraz niżej -- i średnio mi się chciało jechać gdzieś dalej po książkę. W wyścigu o ograniczone zasoby (czas oraz uwagę) spośród dostępnych dóbr substytucyjnych wygrała Planeta K.

Mimo wszystko sięgałem po tę książkę bez większego przekonania, nie spodziewając się niczego wyjątkowego (przepraszam szanowny Autorze Piotrze Milewski! Na odczucia nie ma rady -- czy jakoś tak, według scenariusza Piotra Czai). Pomyślałem, że być może już na wstępie zrobiłem błąd, nie kierując się życzeniami noworocznymi kolegi Orwella M.. Co prawda życzył on

uwolnienia się od gówna, jakim jest Fejsbuk (albo megaraka - Instagramu) i ograniczenia seriali i filmów na VOD do sprawdzonej jakościówki, traktowanej jako święto, nie rutyna

-- ale życzenia wziąłem sobie do serca, przekładając je również na odpowiednio dobre jakościowo książki. W końcu nie nadążam już dawno za tym, co _dobrego_ się w tym kraju wydaje.

Sięgnąłem jednak po tę książkę -- i w zasadzie myślę, że dobrze się stało.

Pierwsze moje zaskoczenie to forma / charakter literacki książki. Okazało się, że coś, co brałem za reportaż jest powieścią (przynajmniej tak zaklasyfikowano książkę w bibliotece, z której ją wyciągnąłem). Wiem, że granice gatunkowe reportażu od dłuższego czasu są płynne (coraz trudniej jest powiedzieć, czym reportaż jest -- a kiedy reportażu nie ma), ale Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji to prawdziwa książka transgatunkowa. Na pewno ma wiele cech reportażu, jednak język, którym posługuje się Piotr Milewski w wielu miejscach jest niesamowicie beletrystyczny, co zdecydowanie tej książce wychodzi na dobre.

Druga rzecz to stosunkowo duża lekkość, z jaką autor pisze o sprawach niełatwych. Bo Planeta K. to tak naprawdę książka o wartościach. Dla przynajmniej częściowego zarysowania świata japońskiego systemu norm i wartości, praca autora w japońskiej korporacji (ale takiej japońskiej w 113% -- stworzonej przez Japończyków, zarządzanej przez Japończyków, działającej przede wszystkim dla Japończyków) stała się wyłącznie pretekstem. Dlatego jeżeli ktoś sięgałby po tę książkę z nadzieją, że dzięki niej zgłębi japoński korpoświatek (metody zarządcze, praktykę funkcjonowania, marketingowe zagrywki), może być usatysfakcjonowany jedynie w jakiejś części. Być może stosunkowo dużej, bo jednak całość narracji opiera się o historię pracy Polaka w japońskiej firmie, ale wydaje się, że jednak nie opis tej firmy był głównym zamysłem autora.

Świat norm i wartości Japończyków, nawet w tej skrótowej i (z konieczności) ograniczonej wersji, jaką przedstawił autor Planety K., jest z punktu widzenia randomowego Europejczyka (np. mnie) odrębną galaktyką. Tak że niezdecydowanym (takim, jak ja) mogę tę książkę -- jako sposób na odkrywanie tej odległej galaktyki -- polecić.

[Edycja: 6 maja 2022 r.]

5 maja 2022 r. na stronie Dziennika Gazeta Prawna opublikowano wywiad Anny Zalewskiej z Elizą Klonowską-Siwak Przykład Japonii pokazuje, że nie wystarczy zmiana prawa. Świetne rozwinięcie wiadomości na temat japońskiego świata pracy z książki Piotra Milewskiego. Polecam!

Jako słabość, minus, jest postrzegane to wszystko, co wiąże się ograniczeniem zaangażowania w pracę na rzecz życia prywatnego, rodzinnego. Także utrata pracy jest postrzegana jako słabość. Kultura japońska jest kolektywna, bycie przydatnym społeczeństwu jest celem nadrzędnym, na pierwszym miejscu jest społeczeństwo, a nie rodzina, jak w Europie czy USA. Pracowanie jest wyrazem tej przydatności, a więc jeśli ktoś nie daje z siebie czegoś społeczeństwu, jest odbierany jako nieprzystosowany, niewiele wart. Istnieje presja ze strony otoczenia, by w ogóle nie brać wolnego, a zwłaszcza dłuższego urlopu jednorazowo.

Coraz mniej przedsiębiorstw oferuje płatny urlop menstruacyjny, w trzech czwartych firm jest on bezpłatny. Jeśli nawet kobieta zdecyduje się go wziąć, to zapewne na tym straci - pod względem finansowym lub urlopowym, bo np. dni te zostaną potrącone z puli bieżącego lub kolejnego roku, a przecież i tak jej pensja jest w zasadzie niższa niż mężczyzny na tym samym stanowisku.

Książka

Piotr Milewski, Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2020. ISBN: 978-83-813-9428-4.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej