Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach

2020 rok postanowiłem zakończyć jakże optymistyczną książką Tony'ego Judta Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach (Ill Fares The Land: A Treatise on our Present Discontents w przekładzie Pawła Lipszyca). Książką optymistyczną jak cały ten 2020 rok.

Publikacja ta jest jednak ze wszech miar godną polecenia tym, których interesują kwestie polityk publicznych -- czy w ogóle Polityki przez duże "P". Nie tyle jednak w sensie jej skali, co jej jakości. Tony Judt stawia bowiem pytania, od których stawiania już się trochę odzwyczailiśmy. Jego rozważania w dużej części dotyczą kwestii ekonomicznych, ale jest to ekonomia w stylu Tomáša Sedláčka, o którego książce Ekonomia dobra i zła. W poszukiwaniu istoty ekonomii od Gilgamesza do Wall Street pisałem ponad dwa lata temu, że:

wkłada do naszego codziennego myślenia o ekonomii perspektywę, od której (...) odeszliśmy na rzecz wskaźników i wzorów (szkiełka i oka). Ekonometria skutecznie wypiera z myślenia o ekonomii inne obszary, a tymczasem (jak możemy przeczytać w Ekonomii dobra i zła) ekonomia jest w lwiej części dyscypliną normatywną, nauką o relacjach międzyludzkich. [1]

Adam Smith, Thomas Malthaus, John S. Mill i John Locke - ojcowie klasycznej ekonomii liberalnej - byli przede wszystkim filozofiami zajmującymi się moralnością. Upłynął wiek i ekonomia stała się nauką przesiąkniętą matematyką i alokacjami, pełną wykresów, równań i tabel, zupełnie pozbawioną etyki. [1, s. 197]

Wtórując temu głosowi Tony Judt pisze, że nasza niemożność ma charakter dyskursywny: nie umiemy rozmawiać o ekonomii, a w debacie publicznej miejsce filozofii politycznej zajęła klasa ekonomiczna [s. 44-45]. Nie dość jednak, że wszystko potrafimy sprowadzić do maksymalnie zwulgaryzowanego rachunku ekonomicznego, to na domiar złego często nie potrafimy go poprawnie wykonać, bo na każdym kroku "gubimy koszty". Wydaje się nam wówczas, że to, o czym myślimy, jest tańsze niż w rzeczywistości -- nawet porzucając w tym rachunku ekonomicznym aspekty nie mieszczące się w komórkach arkusza kalkulacyjnego.

Co warto zaznaczyć, autor książki Źle ma się kraj swoje poglądy opisuje z pozycji socjaldemokratycznych, przy czym część z głoszonych przez Tony'ego Judta poglądów mogłaby co najmniej lekko zawadzić o przełyk niektórych centro-lewicowców. Pal licho -- w moim odczuciu bardzo niesprawiedliwą -- krytykę powojennej architektury i urbanistyki. Nie zgadzam się z jego opiniami w tym temacie, co więcej -- nie miałbym zbyt dużego problemu z udowodnieniem, że ten "najgorszy okres urbanistyki i budownictwa mieszkaniowego" w Polsce w niektórych kwestiach realizował jego postulaty. Z chęcią podrzuciłbym mu kilka książek na ten temat, jednak byłoby to dość karkołomnym zadaniem biorąc pod uwagę fakt, że Tony Judt nie żyje już od ponad 10 lat.

Socjaldemokratyczny konsensus oraz instytucje państwa opiekuńczego zbiegły się z jednym z najgorszych okresów dla urbanistyki i budownictwa mieszkaniowego. (...) zbyt pewni siebie i niewrażliwi planiści upstrzyli miasta i przedmieścia obrzydliwymi, nienadającymi się do życia osiedlami. [s. 81]

Kwestia mieszkalnictwa i urbanistyki jest zupełnie poboczna w jego rozważaniach. Dużo poważniejszym zagadnieniem jest podejście do kulturowej i ekonomicznej różnorodności, którą obecnie niektóre lewicowe ugrupowania (w tym te socjaldemokratyczne) biorą na sztandary.

(...) wiemy, że nawet miasta radzą sobie lepiej, jeśli są względnie jednorodne i zwarte: zaprowadzenie 'miejskiego socjalizmu' w Wiedniu czy Amsterdamie nie przysparzało trudności, znacznie trudniej byłoby tego dokonać w Neapolu, Kairze, nie mówiąc o Kalkucie czy São Paulo. Dysponujemy przekonującymi dowodami na to, że o ile jednorodność i rozmiary państwa przyczyniają się do rozwoju zaufania i współpracy, o tyle kulturowa i ekonomiczna różnorodność mogą przynosić przeciwne skutki. Stały wzrost liczby imigrantów, zwłaszcza z 'Trzeciego Świata', prowadzi w Holandii i Danii, nie wspominając o Wielkiej Brytanii, do wyraźnego osłabienia spójności społecznej." [s. 72]

Odkrywcze? Raczej nie. Bardziej nietypowe w ustach -- jakby nie było -- współczesnego socjaldemokraty. O tym wymiarze ruchów imigracyjnych współczesna lewica rozmawia raczej niechętnie (szczególnie w kontekście kryzysu imigracyjnego, który w tak zwanym międzyczasie nam się "przydarzył"), w Polsce niejednokrotnie zamiatając sprawę pod dywan -- i tym samym oddając pole ksenofobicznej prawicy. Tony Judt nieszczególnie też stara się te zagadnienia niuansować, co może wynikać m.in. z zupełnie innego punktu filozoficzno-etyczno-ideologicznego, z którego źródła biorą jego poglądy i rozważania. Współczesna lewica (a przynajmniej ruchy, które za taką starają się uważać) swoje źródła znalazły w zupełnie innych miejscach, o czym Tony Judt również sporo pisze.

Solidarność - ze współobywatelami oraz z samym państwem - poprzedzała instytucje państwa opiekuńczego, które nadały jej formę publiczną. [s. 73]

W rozważaniach na temat lewicy autor pisze m.in. o osłabianiu "starej lewicy" (bazującej na pracownikach i pracownicach wielkich fabryk z XIX i XX w.) w związku ze zmniejszającą się liczbą robotników, którzy stanowili jej zdyscyplinowane i zorganizowane zaplecze. Ich miejsce w dyskursie "nowej lewicy" stopniowo zajmowały prawa czarnych (ruch na rzecz praw obywatelskich), prawa kobiet (kolejne fale feminizmu, który oczywiście istniał dużo wcześniej, ale też odgrywał dużo mniejszą rolę w porównaniu ze sprawami pracowniczymi) -- a później prawa homoseksualistów (rozwijające się ruchy na rzecz praw osób nieheteronormatywnych) [s. 84-85]

Lewicowe ruchy studenckie bardziej interesowały się godzinami otwarcia bram uniwersyteckich niż warunkami pracy w fabrykach (...) [s. 88].

Ruchy związane z prawami pracowniczymi były masowe, kolektywne, a tymczasem nowa lewica odrzucała kolektywizm -- spadek po lewicowych poprzednikach [s. 86]. Tworzyło ją pokolenie, które przyszło na świat po 1945 r., we w miarę stabilnym i w miarę bezpiecznym świcie, przynajmniej widzianym z perspektywy europejskiej. Tę stabilność zaś i to bezpieczeństwo pokolenie nowych, lewicowych aktywistów traktowało jako rzecz oczywistą, w przeciwieństwie do pokolenia ich rodziców, którzy na bazie swoich doświadczeń wypracowali m.in. New Deal [zob. s. 83]. Paradoksalnie w odniesieniu do dalekich krajów lewica pozostała wrażliwa na los zbiorowości, w kraju jednak -- a mówimy tu przecież o kulturze społeczno-politycznej USA -- panował indywidualizm [s. 87]. Ta "wrażliwość na los zbiorowości", przemieszana z dużą dozą ignorancji, miała niekiedy kuriozalne skutki. Jak zauważa autor, zarówno Europa, jak i USA (i pisze tu o ruchach lewicowych z tych obszarów) udzieliły poparcia rewolucji kulturalnej Mao Tse-tunga [s. 87-88]. Jednemu z najkrwawszych projektów politycznych na świecie. Tych, którzy mieli już okazję czytać na tym blogu wpis poświęcony świetnej pracy Dariusza Tołczyka GUŁag w oczach Zachodu, nie powinno to szczególnie dziwić.

Przez cały okres istnienia sowieckiego państwa liczne i ważne zachodnie elity opiniotwórcze z reguły znajdowały takie czy inne powody, by zaprzeczać świadectwom komunistycznego zła, to znów odmawiały przyjęcia tych faktów do wiadomości czy zgoła je usprawiedliwiały. Ci spośród więźniów bolszewizmu, którzy przeżyli i, cudem znalazłszy się na Zachodzie, usiłowali przekazać światu prawdę o losie człowieka w świecie realnego komunizmu, napotykali bardzo często na mur niechęci, wrogości, milczenia. [2, s. 12-13]

(...) prosty na pierwszy rzut oka świat ideowej opozycji między prawicą a lewicą komplikuje się, gdy zauważymy, że, zwłaszcza w latach 20., bolszewicka przemoc i Gułag znajdowały nierzadko swoich najbardziej nieustępliwych krytyków właśnie w środowiskach zachodniej lewicy. [2, s. 23]

W kwestii podejścia do idei kolektywu również nastąpiła swego rodzaju roszada. Kolektywność bowiem (jednak z naciskiem na naród, nie klasę pracującą) zaczęła -- ujmując rzecz w pewnym uproszczeniu -- reprezentować prawica, odwołując się przy tym do takich wartości jak "naród", "szacunek", "autorytet" [s. 92]. Jednakże

(...) mniej więcej do połowy lat 60. absurdem byłoby twierdzenie, że 'lewicy' nie obchodzi naród czy tradycyjna kultura, nie mówiąc już o 'autorytecie'. (...) Gdyby prawica musiała borykać się wyłącznie z socjaldemokratami i liberałami starej daty, nigdy nie uzyskałaby monopolu na konserwatyzm kulturalny i 'wartości'. [s. 92]

Tony Judt pisze kilkukrotnie o "oddzieleniu lewicy od poczucia wspólnego celu" (m.in. s. 88) po odejściu od oparcia ruchu lewicowego na ruchach robotniczych. Pisze również [s. 89] o "zdecydowanie nienaturalnym porozumieniu, skoncentrowanym wokół prywatnego interesu" -- przy czym "prywatny interes" w tym kontekście należy odczytywać jako "indywidualny interes jednostki", nie "sprzyjanie biznesowi". W głowie pojawiło mi się od razu pytanie, czy na pewno takie przesunięcie ciężaru działań możemy określić jako oderwanie się lewicy od 'wspólnego celu', czy może jest to bardziej przedefiniowanie 'wspólnego celu' (w końcu wciąż chodziło o jakieś grupy, społeczności -- tyle, że już niekoniecznie o proletariat). Czy w tym przypadku możemy mówić -- za Tonym Judtem -- o osłabieniu dążenia do 'wspólnego celu' poprzez osłabienie wspólnego doświadczenia (tym wspólnym doświadczeniem było wcześniej doświadczenie pracy, jednoczącej wokół wspólnego losu masy ludzi, będących 'bazą' lewicy).

Nie mamy już ruchów politycznych. Co prawda potrafimy stawić się tłumnie na marszu czy demonstracji, ale wtedy łączy nas pojedynczy wspólny interes. [s. 125]

W życiu politycznym, podobnie jak ekonomicznym, staliśmy się konsumentami. [s. 125]

Nawet jeżeli odpowiedź tu nie padnie -- o ile w ogóle jest możliwe jej udzielenie -- to o stawianie tego typu pytań o cele i wartości autorowi książki z pewnością chodziło.

Problem nie polega na tym, czy zgadzamy się co do określonego fragmentu ustawodawstwa. Problem polega na sposobie, w jaki rozmawiamy o naszych wspólnych interesach. [s. 144]

Tym bardziej, że komentarze i propozycje autora nie zawsze idą wzdłuż utartego, socjaldemokratycznego szlaku narracyjnego. Tony Judt opowiada się bowiem m.in. za podniesieniem wieku emerytalnego "w zamian za zniesienie hojnych pakietów emerytalnych, opieki zdrowotnej i innych dobrodziejstw" [s. 136]. Robi to zaś w bardzo specyficznym miejscu, czyli po historii o odprawach kolejarzy, których ciężka praca była powodem obniżenia ich wieku emerytalnego...

Koleje zresztą wracają pod koniec pracy jako przykład obszaru, którego prywatyzacja może przynieść niepowetowane straty -- jedynie iluzorycznie wydając się korzystną w wymiarze ekonomicznym (tu wracamy do opowieści o tabelach z arkusza kalkulacyjnego i sprawach, które się w nich nie mieszczą). Autor zauważa, że rząd nie pozwoli upaść sprywatyzowanym kolejom, ale również poczcie czy strategicznym przedsiębiorstwom przesyłowym -- a nowi właściciele sprywatyzowanych przedsiębiorstw dobrze o tym wiedzą. W wyniku prywatyzacji usługi niezbędnej z punktu widzenia państwa powstaje najgorsza, "mieszana" forma własności: prywatne przedsiębiorstwo z poduszką finansową od państwa. Taka prywatyzacja zysków i uwspólnotowienie kosztów, przy czym przecież kalkulacja ryzyka również te koszty zwiększa. Hasło "zbyt duży, by upaść", znane z kryzysu finansowego z końca pierwszej dekady XXI wieku (pamiętamy te bajońskie sumy przelewane na rzecz banków i instytucji finansowych przez rządy poszczególnych krajów?) nie odnosi się jedynie do banków [s. 106].

Kiedy upadają banki, kiedy dramatycznie rośnie bezrobocie, kiedy pojawia się potrzeba działań naprawczych na szeroką skalę, nie ma żadnych 'korporacyjnych państw rynkowych'. Jest tylko takie państwo, jakie znamy od XVIII w. To wszystko, co mamy. [s. 172]

Książka zdecydowanie warta polecenia i uważnej lektury.

Przypisy

[1] Przeczytaj więcej we wpisie poświęconym książce Ekonomia dobra i zła. W poszukiwaniu istoty ekonomii od Gilgamesza do Wall Street (Wydawnictwo Studio EMKA, Warszawa 2012).

[2] Przeczytaj więcej we wpisie poświęconym książce GUŁag w oczach Zachodu (Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2009).

Książka

Tony Judt, Źle ma się kraj. Rozprawa o naszych współczesnych bolączkach (ang. Ill Fares The Land: A Treatise on our Present Discontents), przełożył Paweł Lipszyc, Wydawnictwo Czarne, Wołowie 2011. ISBN: 978-83-7536-268-8.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Beksińscy. Portret podwójny