Wojna nie ma w sobie nic z kobiety

W czasie tzw. przerwy świąteczno-noworocznej sięgnąłem po dwa reportaże Czarnego -- Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy Anety Prymaki-Oniszk oraz Wojna nie ma w sobie nic z kobiety Swiatłany Alaksandrauny Aleksijewicz.

Dwie książki o dwóch wojnach światowych, które bardzo dużo łączy -- obie napisane przez kobiety, przywracające należne miejsce kobiecej perspektywie (szczególnie Wojna nie ma w sobie nic z kobiety), poruszające tematy związane z dwoma istotnymi wydarzeniami z dziejów świata (a przynajmniej jego europejskiej części) z punktów, które mimo upływu dziesiątków lat pozostają przemilczane lub przykryte przez historię wielkich dowódców, wielkich bitew i wielkich zwycięstw. A jednocześnie w dużej mierze dotyczą wielkiego cierpienia, wielkiego poświęcenia i wielkiego heroizmu.
O czym będzie moja książka? No, o wojnie, jeszcze jedna... Po co? Było już wiele wojen - małe i duże, znane i nieznane. A jeszcze więcej o nich napisano. Tyle że... Pisali mężczyźni o mężczyznach - to było od razu jasne. Wszystko co wiemy o wojnie powiedział nam "męski głos". Wszyscy tkwimy w niewoli "męskich" wyobrażeń i "męskich" doznań wojennych. "Męskich" słów. Kobiety milczą. Przecież nikt poza mną nie wypytywał mojej babci. Ani mamy. Milczą nawet te, które były na wojnie. Jeśli nawet zaczynają mówić, to opowiadają nie o swojej wojnie, ale o cudzej. Innej. Dostosowują się do męskiego szablonu. [s. 9]
Trochę mnie uwiera polskojęzyczne tłumaczenie rosyjskojęzycznego tytułu У войны не женское лицо (w moim luźnym tłumaczeniu: Wojna nie ma twarzy kobiety). Nie do końca rozumiem, dlaczego wydawcy postanowili zrezygnować z dosłownego tłumaczenia tytułu -- po lekturze bowiem wyraźnie widać, że twarz wojny to "męska" twarz. Jednocześnie jednak wojna ma w sobie dużo z kobiety -- tej, która na tej wojnie musi przybrać "męską" twarz. Ludzki mimetyzm.

Określenie, że coś jest "męskie" (chociażby w przytoczonym wyżej fragmencie) oznacza zatem nie to, że coś jest przynależne jedynie mężczyźnie, a tyle, że coś jest charakterystyczne dla mężczyzny, dla kulturowo zdefiniowanego świata mężczyzn.
Na wojnie nie ma kobiecych zapachów, wszystkie są męskie. Wojna pachnie po męsku [s. 258]
Na samym początku mam dwie uwagi. Pierwsza dotyczy kwestii historyczno-chronologiczno-terminologicznych. Kiedy bowiem w książce mowa o wojnie, chodzi o okres od 22 czerwca 1941 r., tj. od niemieckiego ataku na ZSRS (operacji Barbarossa). W trzech słowach to tzw. Wielka Wojna Ojczyźniana. Jest to o tyle ciekawe, że we wspomnieniach pojawia się wszystko -- są rozstrzeliwania na mocy pamiętnego Rozkazu nr 227, znanego jako "Ani kroku wstecz!" (ros. Ни шагу назад!); są powojenne tortury organizowane przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRS (НКВД СССР) wobec każdego, kto znalazł się po stronie wroga (choćby i w charakterze wojennego jeńca), a jednak przeżył; są ludzie przepadający w bezdennym systemie GUŁagu. Są zatem główne "rewiry zakazane" sowieckiej rzeczywistości społeczno-politycznej. A wojna i tak zaczęła się dopiero w 1941 r. Dwa razy pojawia się w tle wspomnień Finlandia -- czyli tzw. wojna zimowa (ros. Зимняя война), w której agresorem był związek sowiecki, ale to taka jakby mało ważna wojenka z odległych wspomnień. O Polsce i 1939 roku już w ogóle nie ma mowy. (Istotna) Historia wojenna rodzin wszystkich bohaterek reportażu zdecydowanie zaczyna się w 1941.
Jaka byłam jako dziecko? Zakładałam się i skakałam z pierwszego piętra szkoły. Lubiłam grać w nogę z chłopakami, stawiali mnie na bramce. Kiedy zaczęła się wojna z Finlandią, ciągle wyrywałam się na tę wojnę. A w czterdziestym pierwszym akurat skończyłam siódmą klasę i zdążyłam złożyć dokumenty do technikum. Ciocia płacze: "Wojna!", a ja się ucieszyłam że pójdę na wojnę, będę żołnierzem. Skąd mogłam wiedzieć, co to jest krew? [Albina Aleksandrowna Gantimurowa, starszy sierżant, zwiadowca; s. 64-65]
Przed wojną miałam szczęśliwe życie... Z tatą, z mamą. Mój tato wrócił z wojny z Finlandią. Przyszedł bez jednego palca prawej dłoni, a ja go zapytałam: "Tatusiu, po co jest wojna?" [Irina Nikołajewna Zinina, szeregowiec, kucharka; s. 177]
Pierwszego maja wyszłam za mąż... A dwudziestego drugiego czerwca zaczęła się wojna. [Walentina Kuźminiczna Bratczikowa-Borszczewska, lejtnant, zastępca ds. politycznych w oddziale pralniczym; s. 183]
Zastrzec jednakże należy, że konieczność obrony terytorium Związku Sowieckiego przed biorącą w niewolę całe sowieckie armie nawałą nazistowską była najpewniej pierwszą taką wojną, w której -- z konieczności -- masowo musiały wziąć udział także kobiety. Były już nie tylko gwałconymi i mordowanymi ofiarami działań wojennych, ale stały się oprawcami, zabijającymi żołnierzy wrogich armii na równi z mężczyznami. Nie tylko łączniczki i sanitariuszki, ale też żołnierki oraz partyzantki.

Druga uwaga to kwestia definiowania kwestii "typowo kobiecych" i "typowo męskich". Dla wszystkich bohaterek reportażu kwestia ta wydaje się jasna i bezdyskusyjna (nawet w temacie tak dyskusyjnym jak wojenne zapachy -- por. s. 258), co może być ciekawe w kwestii dyskusji o tej czysto feministycznej książce. Jako kwestia czysto kobieca, de facto definiująca kobiecość w oczach praktycznie wszystkich rozmówczyń, pojawia się sprawa wyglądu (zarówno tego "za życia", jak i tego "po śmierci"). Mamy tu zatem czysty gender (definiowanie płci przez obowiązujące w danym społeczeństwie wzorce kulturowe) konstytutywne dla bohaterek. Jednocześnie utrwalający pewien stereotypowy obraz kobiety.

Proces definiowania oraz wzajemne relacje tego, co "męskie" i "kobiece" są w tym przypadku o tyle ciekawe, że dotyczą one historii opowiadanych z perspektywy młodych kobiet, dopiero wchodzących w przypisywane im role społeczno-kulturowe. W zdecydowanej większości rozmówczyniami były kobiety w podeszłym wieku, które po kilkudziesięciu latach od zakończenia europejskiej odsłony II wojny światowej wspominały okres swojego uczestnictwa w jej działaniach. Bohaterki niejednokrotnie mówiły, że to właśnie na wojnie zostawiły całą swoją młodość, "zaciągając się" do wojska jako osiemnasto-, siedemnasto- a czasami nawet szesnastolatki. Niemalże dzieci.
I żołnierze się śmieją, jak trzymamy karabiny. Nie tak, jak się trzyma broń, ale... Teraz to nawet nie umiem pokazać... Trzymałyśmy je jak lalki. [s. 139]
Do wojska, mimo tak dużego zagrożenia, niemalże się wpychały. Niejednokrotnie z premedytacją prosto na "pierwszą linię" -- być może bojąc się, że znów zostaną sprowadzone "li tylko" do funkcji pomocniczych. Spotykały się z kategorycznymi odmowami -- oraz z deklaracjami wstydu ze strony mężczyzn-dowódców, że o to muszą na wojnę wysyłać nie tyle dzieci, co i kobiety (choć te dwie kategorie w przypadku wielu bohaterek się nakładały).

Ciekawa jest kwestia narracyjności. Kwestii "dwóch prawd żyjących w jednym człowieku". Wyniku wewnętrznej autocenzury, dopasowującej opowiadane historie do społecznych oczekiwań, kreowanych przez "męski obraz" wojny.
Potem jeszcze nie raz stykałam się z tymi dwiema prawdami żyjącymi w jednym człowieku: własną prawdą, zepchniętą do podziemia, i obcą, raczej obecną, przesiąkniętą duchem czasu. (...) Pierwsza rzadko mogła oprzeć się totalnemu naciskowi drugiej. Jeśli na przykład w mieszkaniu oprócz opowiadającej znalazł się jeszcze ktoś z krewnych czy znajomych, sąsiadów (zwłaszcza mężczyzn), była mniej szczera i ufna, niż gdybyśmy zostały z nią same. To już była rozmowa dla publiczności. Dla widza. Już nie sposób było przebić się do jej osobistych wrażeń, od razu napotykałam silną wewnętrzną obronę. Samokontrolę. Korekta wnoszona była nieustannie. (...) im więcej słuchaczy, tym bardziej sterylne i beznamiętne opowiadanie [s. 111]
W zasadzie tylko w jednym z opisywanych przypadków doszło do "zrównoważenia się" narracji, a nawet do przejmowania przez mężczyznę narracji "kobiecej" - czulszej na detale codziennego życia, na uczucia, na piękno.
Często opowiadam im nie o swojej wojnie, tylko żony. Zauważyłem, że dla nich jest ciekawsza - ciągnie swoją myśl Saul Gienrichowicz. - Ja mam więcej konkretnej wiedzy wojskowej, ona uczuć. A uczucia są zawsze wyrazistsze, zawsze są silniejsze od faktów. [s. 117]
Czy zawsze? Śmiem w to głęboko wątpić. Wątpię nawet w to, czy "często", gdy narracja inna niż faktograficzna jest sukcesywnie wypierana. Lub też była, bo i to ulegać może stopniowej, społecznej korekcie. Na przykład dzięki książce Swiatłany Aleksijewicz.

Ale też w oczach społeczeństwa kobieta "na wojnie" to nie to samo, co kobieta "po wojnie". "Dopiero potem zaczęli [je] fetować, po trzydziestu latach..." [s. 131]. Kobieta na wojnie (dla społeczeństwa po wojnie) to ta, która miała wielu mężczyzn, "frontowa dziewczyna" funkcjonująca tam na warunkach "seksualnej użyteczności" -- choć jednocześnie wiele z bohaterek mówiło o "zawieszeniu" na czas zmagań swojej kobiecości, nie tylko tej kulturowej (męski ubiór, męskie zachowania, męskie słownictwo), ale też biologicznej (zatrzymane miesiączkowanie). Takiego traktowania doświadczały nie tylko (lub nie tyle) ze strony mężczyzn, co ze strony innych kobiet, uwikłanych w społeczno-kulturowy wizerunek płci.
Wojna się skończyła, a one okazały się straszliwe bezbronne. Na przykład moja żona, chociaż jest mądrą kobietą, to źle się odnosi do dziewcząt czasu wojny. Jej się wydaje, że jechały na wojnę po narzeczonych, że ciągle tam romansowały. A skoro już rozmawiamy szczerze muszę powiedzieć, że to najczęściej były przyzwoite dziewczęta. Czyste. Tyle że po wojnie... Po tym błocie, wszach, po śmierci... Chciało się czegoś pięknego. Efektownego. Ładnych kobiet...[s. 99]
Przychodzi dziewczyna... Nie wiem, jak ją ostrzyc. Ma przepiękne, wijące się włosy. Do ziemianki wchodzi dowódca:
- Ostrzyc "po męsku"
- Ale to kobieta
- Nie, to żołnierz. Po wojnie będzie znowu kobietą. [Wasilisa Jużnina, szeregowiec, fryzjerka s. 180] 
Faktem jest, że czy to z racji cenzury, czy też autocenzury, seksualności w opowiadaniach jest niewiele.
Oto one, przeklęte Niemcy!

Wspomnienia kobiet z wojny miały być na tyle wstrząsające, że -- zdaniem jednego z rozmówców autorki -- miała być to ostatnia książka o wojnie. We wspomnieniach tych bowiem zacierały się czasami granice między wrogami a sojusznikami. Z pola bitwy ratowało się pospołu swojego i obcego, w szpitalu opatrywało się wroga (nawet jeśli nie chciało się z nim rozmawiać), na terytorium "tej przeklętej Germanii" dawało się głodującym, niemieckim dzieciom jeść.
"Przywykliśmy czytać o innej wojnie. Na tej wojnie jest wyraźna granica: my - oni, dobro - zło. A tutaj?" Jeden powiedział nawet: "Jeśli wszystko się opisze, będzie to ostatnia książka o wojnie". W co oczywiście nikt z nas nie uwierzył. [s. 159]
Ideę związaną ze "zbawczym instynktem macierzyńskim kobiety", który "organicznie wpleciony do polityki międzynarodowej może uchronić ludzkość od zguby, a cywilizację od zagłady", odnajdujemy w słynnej pracy Stanisława Szantera "Socjologia kobiety". S. Szanter (za Ireną Krzywicką, autorką koncepcji) neomatriarchat określił jako macierzyństwo rozciągnięte na całą ludzkość.

Z kolei znaczenie tego typu "nigdy więcej" już w 1995 r. w sposób definitywny i kompletny wyjaśnił David Rieff w książce Slaughterhouse: Bosnia and the Failure of the West: "Never again'' simply means "Never again'' will Germans kill Jews in Europe in the 1940's ("Nigdy więcej" oznacza nie więcej niż: "nigdy więcej" Niemcy nie będą już zabijali Żydów w Europie w latach 40. XX wieku).

Nam, zagrzebanym po kokardę w stertach książek o kolejnych toczących się wojnach, już niekoniecznie widzianych oczami kobiet, pozostaje zostawić sobie w sercu i umyśle co najmniej jedno ważne zdanie. I w jakikolwiek sposób je wykorzystać.
Nie można mieć jednego serca do nienawiści, drugiego - do miłości. Człowiek ma jedno, więc zawsze myślałam o tym, jak to serce ocalić. [Tamara Stiepanowa Umniagina, młodszy sierżant gwardii, sanitariuszka, s. 331]
Książka:
Swiatłana AleksijewiczWojna nie ma w sobie nic z kobiety (ros. У войны не женское лицо), przełożył Jerzy Czech, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015. ISBN: 978-83-8049-239-4.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej