Sołżenicyn - realia i mistyfikacje

Nie pamiętam już, kiedy wpadłem na zapomnianą książkę Natalii Rieszetowskiej -- pierwszej żony Aleksandra Sołżenicyna pod bardzo wymownym tytułem Sołżenicyn - realia i mistyfikacje. Oczywiście uważam, że mówienie lub pisanie o kobiecie z "perspektywy męża" jest niesamowicie słabe, ale w tym przypadku mam do tego mocne uzasadnienie -- w końcu to właśnie z tej relacji wyrosła ta książka. O ile w ogóle to ona jest autorką tej publikacji, bo co do tego (o ile dobrze wiem, choć mogę się mylić) są wątpliwości.

Myślę, że moment jej odkrycia mógł nastąpić niemal równo 4 lata temu, kiedy to w końcu marca 2017 r. pisałem o Archipelagu GUŁag A. Sołżenicyna. Podejrzewam, że chciałem ją przeczytać jako post scriptum do Archipelagu -- a że książkę do dzisiaj można co jakiś czas kupić za kilka złotych na portalach aukcyjnych...

Książkę można określić jako jeden (nie)wielki diss na Sołżenicyna. Idea jej powstania wydaje się nad wyraz jasna (pewnie w związku z tym pojawiają się wątpliwości co do rzeczywistego jej autorstwa). Paradoksalnie (?) książka wydaje się być pisaną z perspektywy osoby niezwykle przychylnej Sołżenicynowi -- oddanej żony ("(...) ale cel mam - jest nim miłość do męża." [s. 210]), która rezygnuje z siebie na rzecz męża, który z kolei wielokrotnie kieruje jej życiem.

Z chwilą przeniesienia się Aleksandra do Riazania nie wolno mi już było kupować książek. Fakt, że książka się podoba lub po prostu ma się ochotę ją przeczytać, nie jest wystarczającym powodem do jej kupna. Po co to robić? Taką książkę można wypożyczyć albo przeczytać w czytelni. I mąż istotnie zapisał się do trzech bibliotek równocześnie, miejskiej, obwodowej i do biblioteki Domu Oficerów." [s. 202]).

Czy Aleksander Sołżenicyn rzeczywiście mógł być despotycznym bucem? Oczywiście! Ale nagromadzenie tych jego negatywnych cech (nie tylko w życiu prywatnym, ale i -- powiedzmy -- zawodowym) na liczbę stron może zastanawiać. Tylko żona cały czas dobra, cierpliwa i wspierająca. A że Aleksandrowi Sołżenicynowi pogarszało się z czasem -- stawał się coraz bardziej odporny na 'obiektywną rzeczywistość', coraz bardziej pochłaniał go jego obozowy świat, coraz bardziej zadufany w sobie i źle reagujący na wszelką krytykę... Kumulacją zaś stał się Archipelag GUŁag. Wiadomo.

Czym książka w ogóle jest? Trudno określić ją jako pamiętnik, bo znacznej mierze poświęcona jest osobie, która nie jest jego autorem (czasami odnosi się wrażenie, że niewiele wnoszące wstawki dotyczące życia Natalii Rieszetowskiej miały jedynie uzasadnić jej powstanie). Biografią też ją trudno nazwać -- bo i czyją biografią miałaby ona być? Przypomina swoiste "Oskarżam" (J'Accuse…!) Émile’a Zoli, rzucone w stronę niewdzięcznego męża. Ale i to nie do końca, bo oskarżenie zamiast przybierać na intensywności, co chwilę pacyfikowane jest przez bezgraniczną miłość oddanej żony, Natalii Aleksiejewny Rieszetowskiej (głos Hanki Ordonówny śpiewającej tuwimowskie Miłość ci wszystko wybaczy nieustannie dźwięczy w tle).

Niektóre opisy z życia Aleksandra Sołżenicyna i jego małżonki w -- jak by nie było -- sowieckim, totalitarnym państwie, przedstawiane (rzekomo) przez Natalię Rieszetowską, mogą uważnemu P.T. Czytelnikowi i Czytelniczce dać dużo do myślenia w kontekście warunków, w jakich książka mogła powstawać. Jeszcze nigdy na przykład nie czytałem o tak przyjaznym dla ludzi więzieniu jak więzienie śledcze Butyrki, gdzie -- po przewiezieniu ze słynnej, moskiewskiej Łubianki -- trafił Sołżenicyn. Tak stalinowskie więzienie śledcze opisuje autorka (autor? autorzy?) książki:

Z Łubianki Sania został przewieziony do Butyrki. Wieźli go tam "suką" i dlatego nie widział straszliwego, ceglanego muru, wzbudzającego przerażenie w mieszkańcach miasta! A w środku nie było w końcu najgorzej. Godziny upływały na interesujących rozmowach. Życiorysy, życiorysy... Ludzie, którzy mogliby teraz przystąpić z entuzjazmem do pracy, aby jak najszybciej odbudować kraj po wojnie, grają w szachy czytają książki, wspominają, dowcipkują... Nikt nie zmusza do pracy, karmią całkiem znośnie. 'Sanatorium Bu-Tiur' - takie znaki widnieją na więziennej bieliźnie. [s. 71-72]

Stalinowskie miejsce kaźni? Tam wcale nie było tak źle, jak można by wnioskować po ceglanym murze. To państwo musiało być znacznie przyjaźniejsze dla Człowieka i Obywatela niż dzisiejsza rzeczywistość. Nawet mundurowi byli znacznie przyjaźniejsi.

Bez pośpiechu przechadzałyśmy się szosą, wznoszącą się ponad dziedzińcem 'szaraszki', gdzie na wydzielonym boisku rozciągała się siatka do gry w siatkówkę. Nagle jakiś mężczyzna zbliżył się do nas i zażądał okazania dokumentów. Odparłam na to, że wojenne czasy już minęły i nie ma obowiązku noszenia przy sobie dowodu. Odmówiłam też pójścia z nim. Kiedy oddalił się od nas już dość znacznie, skręciłyśmy w stronę Parku Ostankinskiego i zaczęłyśmy biec co sił w nogach. [s. 112]

Niestety nie ma ani słowa o tym, czy funkcjonariusz sowieckiego, totalitarnego państwa przed oddaleniem się grzecznie przechadzające się panie przeprosił za narzucanie się.

W ogóle te sowieckie więzienia musiały być całkiem w porządku, bo z opisu pobytu Sołżenicyna w szaraszce w Marfino można by wywnioskować, że mowa o obozie naukowo-badawczym, nie więzieniu. Napełnia go tam spokój i poczucie pomyślności [s. 99], przeważnie czuje się dobrze i nie traci optymizmu [s. 100].

W tym pokoju Sania spędzał większą część doby od dziewiątej rano do końca pracy. W przerwie obiadowej wyleguje się na trawie na dziedzińcu lub śpi na swojej pryczy. Wieczorem i rano spaceruje, najczęściej pod ulubionymi lipami. W dni wolne od pracy spędza na powietrzu trzy do czterech godzin, gra w siatkówkę. [s. 98]

W Marfinie była niezła biblioteka. Poza tym można było sprowadzić każdą pozycję z Biblioteki Leninowskiej. Problem nie polegał już na tym, jak zdobyć dobrą książkę, lecz na tym, jak wybrać najcenniejszą z wielkiej ich obfitości. [s. 101]

Mimo tak cieplarnianych warunków (Aleksander Sołżenicyn był co prawda w jakimś obozie pracy w ramach GUŁagu, ale to tylko szybko mijający epizod...) doświadczenia obozowe nie wpłynęły najlepiej na przyszłego autora Archipelagu GUŁag. W jakim sensie? W związku z tym, że "łatwo ulegał iluzjom", zaraził się "więziennym i obozowym 'folklorem'" [s. 95].

Ten folklor wzbudzał nadzieje, podnosił nastrój, wzniecał wiarę. Ludzie, bezradni wobec ingerującego w ich życie prawa, muszą ulegać iluzjom. [s. 95]

Co prawda nie do końca można zrozumieć, czemu trzeba podnosić sobie nastrój podczas pobytu w tak komfortowych miejscach jak Butyrki, nie wiadomo też jakie są przyczyny tego, że odczuwa się bezradność wobec ingerującego w życie prawa (Sołżenicyn "doigrał się swoimi żarcikami" [s. 72]), ale iluzja to iluzja i nie ma co więcej drążyć tematu.

To w systemie więziennym, zdaniem autorki (autora? autorów?) książki "zaczął się krystalizować 'swoisty' system poglądów Sołżenicyna, który znajdzie potem swój najpełniejszy wyraz w 'Archipelagu'. [s. 104]

Tam, w niewoli, funkcjonowała odrębna historiografia i odrębny stosunek do polityki, odrębne mity i odrębni święci. Nie było tam pisanych 'nauk', lecz wyłącznie ustne, a rolę dokumentów odgrywały w nich opowieści 'ludzi bywałych', 'relacje świadków', albo wręcz pogłoski i anegdoty. [s. 104]

Jednym z podstawowych kryteriów była przy tym niegodność ocen z poglądami oficjalnymi lub ogólnie przyjętymi. Człowiek, wypowiadający myśli podobne do tych, które można było wyczytać w zwyczajnej książce lub gazecie, usłyszeć przez radio, był natychmiast uznawany za żółtodziobego nowicjusza, prymitywnego głupca, jeśli nie za kogoś gorszego. I na odwrót, im bardziej punkt widzenia odbiegał od poglądów obowiązujących 'na wolności', tym bardziej jego autor wyrastał w oczach otoczenia. [s. 105]

Trudno się nie zgodzić z przedstawioną narracją. Rzeczywiście, z punktu widzenia doświadczenia GUŁagu system sowieckiej Rosji mógł wyglądać zgoła inaczej. Spisywanie "nauk" w warunkach obozowego życia też mogło nie być najlepszym pomysłem na życie (a przynajmniej tak wynika z kart Archipelagu GUŁag). Ale po lekturze książki Sołżenicyn - realia i mistyfikacje P.T. Czytelnik lub Czytelniczka już nie musi się dziwić -- przesiąknięty antysystemowymi pogłoskami i anegdotami Sołżenicyn nie mógł napisać niczego innego, niż pseudo-demaskatorski paszkwil.

Sołżenicyn, fantasta nieliczący się z rzeczywistością [s. 125], zapatrzony w przeszłość i zadufany w sobie traci kontakt ze wszystkimi swoimi dawnymi znajomymi. Według dokładnej relacji autorki (autora? autorów?) po przeczytaniu próby literackiej Sołżenicyna ("Szaraszki") "(...) Mikołaj [Witkiewicz] powiedział, że z każdej przeczytanej strony bije brak skromności i pycha, pretensja autora do wszystkich i przeświadczenie o własnej nieomylności." [s. 227].

Takie też jest -- poza podkreśleniem politycznego znaczenia książek Sołżenicyna dla świata Zachodniego, który tym samym (w domyśle) chce je wykorzystywać przeciwko wizerunkowi ZSRS -- całościowe przesłanie tej pracy.

Literacko książka zdecydowanie nie należy do dzieł wybitnych. Ale jest ciekawym dokumentem -- świadectwem epoki, w jakiej powstała. Tylko trzeba ją uważnie i krytycznie czytać.

Na koniec zaineresowanym książką polecam tekst Andrzeja Soleckiego Śmierdzące pierożki na daleką drogę czyli Pierwsza żona Sołżenicyna (stawia ciekawe pytania dotyczące rzeczywistego celu powstania tej publikacji, z dużą precyzją wskazując też na pewne smaczki w niej zawarte). Młodsi Czytelnicy i Czytelniczki, nawet jeżeli nie są zainteresowani samą książką, niech zajrzą na tę stronę żeby przekonać się, jak kiedyś wyglądał internet ;-)

Książka

Natalia Rieszetowska (Наталья Алексеевна Решетовская), Sołżenicyn - realia i mistyfikacje (В споре со временем), tłumaczył Szymon Marych, Krajowa Agencja Wydawnicza RSW "Prasa-Książka-Ruch", Warszawa 1977.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej