Izrael Lichtenstein. Biografia żydowskiego socjalisty

W końcu zabrałem się za książkę Izrael Lichtenstein. Biografia żydowskiego socjalisty autorstwa łódzkiego historyka Michała Trębacza, którą od dawna polecała mi M. Biografii działacza żydowskiej, socjalistycznej partii Bund -- którego życie tak silnie było z tą partią związane, że nawet po śmierci jego nagrobek utworzono z liter składających się na nazwę partii, do której należał.

Izrael Lichtenstein, jeden z najważniejszych łódzkich (ale również w jakiejś części ogólnopolskich) żydowskich działaczy socjalistycznych interesował mnie przede jednak przede wszystkim jako lokalny polityk, samorządowiec. Zasiadał w łódzkiej radzie miejskiej przez wszystkie kadencje -- od 1917 r. do śmierci w kwietniu 1933 r. [s. 96] -- choć o mały włos nie został z niej usunięty na przełomie 1923 i 1924 r., co wiązało się z niewąską awanturą przez niego wywołaną, zakończoną bójką na sali posiedzeń [s. 141-147]. Zresztą działalność tego socjalisty na niwie samorządowej stanowi, według słów Michała Trębacza, najlepiej udokumentowany fragment jego życiorysu [s. 97].

Nagrobek Izraela Lichtensteina
na cmentarzu żydowskim w Łodzi

Przez pryzmat aktywności Izraela Lichtensteina, jak również kierowanego przez niego łódzkiego Bundu, P.T. Czytelnik / Czytelniczka dostaje wgląd w praktykę funkcjonowania łódzkiego samorządu w pierwszych dekadach jego istnienia. To może być w zasadzie kolejne doświadczenie z cyklu "latka mijają, a my wciąż tacy sami". Zarzuty kierowane w stronę bundystów -- te natury ogólnej, nieodnoszące się bezpośrednio do ich programu oraz linii politycznej -- niewiele różnią się bowiem od zarzutów, które współcześnie padają z łódzkiej mównicy radzieckiej. Zresztą (tak samo jak już ponad 100 lat temu) zarzuty te często mają charakter nie tyle polityczny, co politykierski. Analogiczne "zagrywki" (będące zarzutem kierowanym w stronę oponentów politycznych) bez większego zażenowania wykorzystywane są przez ich oskarżycieli.

W działalności Bundu widać wyraźnie, że partia ta samorząd miejski traktowała jako substytut parlamentu. Dlatego wystąpienia Lichtensteina niejednokrotnie wykraczały poza ramy polityki municypalnej, co czyni je doskonałym źródłem wiedzy na temat jego poglądów w kwestiach ogólnokrajowych. [s. 12]

Lichtenstein już na pierwszym posiedzeniu rady 23 maja 1917 r. "zapowiedział, że będzie traktować Radę Miejską nie tylko jako miejsce walki o polepszenie warunków życia łodzian, ale także jako trybunę do głoszenia i rozpowszechniania ideałów socjalistycznych" [s. 55]. Miał do tego niezłe przygotowanie, gdyż jako bundysta -- a przy okazji świetny mówca, co wielokrotnie zostało w książce przypomniane jako ważna cecha charakteru -- potrafił porozumiewać się sprawnie zarówno w języku jidysz [1], jak i w języku polskim [s. 26].

Na posiedzeniu Rady Miejskiej 3 lutego 1920 r. złożył wniosek o podjęcie uchwały z wezwaniem do zakończenia wojny polsko-bolszewickiej jako wyniszczającej (przez pogarszanie sytuacji ekonomicznej w kraju) dla mas robotniczych [s. 92]. Apel miał być skierowany do posłów z ziemi łódzkiej [s. 93]; podobny apel przygotował też m.in. Bund warszawski. Lichtenstein uważał, że do walki z bolszewikami pchały Polskę mocarstwa zachodnie [s. 92]. W tym przypadku ze strony opozycji padały zarzuty dotyczące tego, że sprawy polityki międzynarodowej nie leżą w kompetencji samorządu [s. 93]. Władze administracyjne, nadrzędne wobec łódzkiego samorządu, unieważniały również uchwały dotyczące policji (sprzeciw ugrupowań lewicowych wobec działań komendanta łódzkiej policji, Bohdana Zbrożka) czy innych spraw mogących wykraczać poza kompetencje samorządu -- dlatego też uchwały takie, jak zauważa autor pracy, "miały często efekt wyłącznie propagandowy" [s. 103].

Również dzisiaj radni miejscy podejmują tematy daleko wykraczające poza praktykę samorządową, które najczęściej "finalizują" w formie tzw. uchwał-stanowisk. Tak samo, jak w 1918 r., kiedy radni miejscy zebrali się m.in. po to, aby dyskutować o podpisanym w marcu tegoż roku traktacie brzeskim [s. 60]. W książce odnajdujemy także wczesne ślady innych praktyk samorządowych, które czasami wydają nam się współczesnym projektem, a swoją genezą potrafią sięgać początków samorządowej aktywności Lichtensteina (przykładowo: założony w 1917 r. Związek Miast Polskich). W tym samym roku bowiem -- jeszcze w trakcie trwania I wojny światowej -- Izrael Lichtenstein wnioskuje o zwołanie zjazdu przedstawicieli rad miejskich i powierzenie mu zadania opracowania programu zaprowiantowania miast (co jednak zostało uznane za wykroczenie poza uprawnienia Rady Miejskiej) [s. 57].

Jeżeli komuś wydaje się nadal, że swego rodzaju "wiecowe" praktyki są wytworem współczesnego zepsucia polskiej sceny politycznej, po lekturze pracy Michała Trębacza będzie mógł pozbyć się złudzeń. Spośród wielu konfliktów toczących się w łódzkiej radzie miejskiej autor kilkukrotnie opisuje ten dotyczący statusu języka jidysz, o który walczył Izrael Lichtenstein w czasie całej swojej aktywności politycznej. Chodziło przede wszystkim o możliwość nauczania w tym języku dzieci żydowskich (dla znacznej części z nich był to pierwszy język, wyniesiony z domu rodzinnego -- język polski w tego typu szkole miał być nauczany jako jeden z przedmiotów szkolnych [s. 59]), jak również o nadanie temu językowi statusu "języka urzędowego" (chodziło o umożliwienie załatwiania codziennych spraw w urzędzie miejskim tym, dla których był to pierwszy -- i czasami zapewne też jedyny -- język, w którym się porozumiewali). W argumentacji na rzecz języka jidysz w szkołach jako języka wykładowego Izrael Lichtenstein sięgał m.in. po słowa ideowo mu odległego Romana Dmowskiego, który miał powiedzieć "gdybyście [...] zabronili nam najsurowiej nauki języka rosyjskiego [2], to byśmy się bez względu na najsurowsze kary go uczyli" [s. 59]. Przy innej okazji, w ramach analogicznej dyskusji, Lichtenstein porównywał sytuację dzieci żydowskich do sytuacji dzieci polskich, przymusowo uczących się języka rosyjskiego i niemieckiego w czasach zaborów [s. 115] [M. mówi, że jej się to klei, ja zastanawiam się nad tym, czy autorowi nie chodziło przypadkiem o przymusową naukę _w językach_ niemieckim i rosyjskim].

Takie analogie musiały działać na polską prawicę jak płachta na byka.

W czasie jednej z tego typu dyskusji gwałtowną reakcję wywołało przemówienie radnego Izydora Fatersona (swoją drogą -- Żyda, socjalistę, ale współpracującego z Polską Partią Socjalistyczną - PPS), który w postulatach podtrzymywania czy rozwijania języka jidysz widział dążenia separatystyczne, antymodernizm i wstecznictwo. Jego wystąpienie było zagłuszanie przez okrzyki "precz z mówcą" oraz uderzanie przez radnych w pulpity. W grupie radnych zagłuszających znalazł się także Izrael Lichtenstein, którego prowadzący obrady musiał przywoływać do porządku [s. 58-59]. Michał Trębacz czyni przy tym ciekawą z poznawczego punktu widzenia, być może nieco (na pierwszy rzut oka) kontrintuicyjną uwagę -- Lichtenstein w gorące polemiki w sprawie jidysz wdawał się nie tyle z polską prawicą czy antysemitami (choć pewnie te zbiory często miały wiele elementów wspólnych...), ale przede wszystkim ze zasymilowanymi Żydami oraz z socjalistami polskimi z PPS (w tej drugiej grupie przede wszystkim z Antonim Remiszewskim) [s. 62]. PPS przez bardzo długi czas do postulatów językowych Lichtensteina odnosił się z niechęcią [s. 115]. Punktem sporu była zatem (jak zaznacza autor) wizja rozwoju społeczności żydowskiej, nie kwestie narodowościowe [s. 62].

Lichtenstein zresztą wielokrotnie pozostawał w opozycji nie tylko w stosunku do liczebnie dominujących Polaków, ale też do frakcji żydowskiej [s. 62]. Lojalność wobec poglądów ideologicznych była dla niego tak ważna, że "(...) zawsze występował przeciw Poalej Syjon, choć wnioski składane przez jej przedstawicieli niejednokrotnie były mu bliskie" [s. 62]. Z mojego punktu widzenia najlepiej to o nim nie świadczyło.

Michał Trębacz świetnie wykorzystał okazję, jaką daje przybliżenie życiorysu tak istotnego z politycznego punktu widzenia socjalisty, do zarysowania całej masy konfliktów po lewej stronie sceny politycznej (zarówno na gruncie łódzki, jak i ogólnopolskim).

W kontekście konfliktu na linii PPS -- Bund zaznaczył m.in. zjawisko antysemityzmu po lewej stronie sceny politycznej, z którą to zjawisko jest znacznie rzadziej kojarzone (w przeciwieństwie do -- przede wszystkim skrajnych -- ugrupowań prawicowych, lewicowe stronnictwa polityczne nie brały sobie tego hasła na sztandary [3]).

W pierwszych próbach zjednoczeniowych ugrupowań lewicowych (pod koniec 1918 r.) PPS, zgodnie z relacją Michała Trębacza, nie chciała zniechęcać do siebie antysemicko nastawionych proletariuszy polskich, dlatego m.in. nie zdecydowała się na zaproszenie przedstawicieli socjalistycznego, żydowskiego Bundu do tworzonych z Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy (SDKPiL) rad robotniczych [s. 78] (przedstawicieli Bundu zaproszono dopiero niespełna miesiąc po zjednoczeniu dwóch konkurencyjnych rad robotniczych i utworzeniu Łódzkiej Rady Robotniczej [ŁRR, s. 79]). Dodatkowo, co także można odczytać w pewnym kontekście jako przejaw antysemityzmu (choć jest to dużo bardziej dyskusyjne), część przedstawicieli stronnictw robotniczych w ŁRR sprzeciwiła się odczytaniu deklaracji w jidysz przez Lwa Holenderskiego (Poalej Syjon, jeszcze przed podziałem na Lewicę i Prawicę), postrzegając to najpewniej jako wynik "nacjonalistycznych żądań" żydowskich. Mało tego, na tym samym spotkaniu

(...) podniosła się wrzawa, kiedy bundysta Szmul Milman przedstawił wniosek, postulując, aby potępić falę antyżydowskich pogromów. (...) Część delegatów posunęła się nawet do antysemickich okrzyków, a prowadzący obrady Aleksander Napiórkowski (PPS) nie próbował ich powstrzymywać. [s. 79].

Rezolucję potępiającą pogromy ŁRR przyjęła dopiero 9 lipca 1919 r., pod koniec swojego funkcjonowania [s. 79]. Przy czym, jak zauważa autor, negatywne reakcje towarzyszyły wyłącznie wnioskom dotyczącym szeroko rozumianej kwestii żydowskiej, ale już nie wnioskiem Bundu natury ekonomicznej [s. 80].

Michał Trębacz zwraca przy tym uwagę na niedostateczne rozeznanie źródeł antysemityzmu przez Izraela Lichtensteina, ewentualnie cyniczne wykorzystywanie tej kwestii w dogodnej dla niego wersji w ramach argumentacji politycznej. Źródeł antysemityzmu Lichtenstein szukał wyłącznie (?) w zagadnieniach klasowych, pomijając m.in. wątki kulturowe, w tym znaczenie religii. Muszę przyznać,  że pomijanie wątku religijnego wydaje się całkiem ciekawe w kontekście jego aktywnego działania na rzecz świeckiego szkolnictwa.

Lichtenstein "(...) podobnie jak August Bebel uważał, że <<antysemityzm to socjalizm dla głupich>>. Trwał w przeświadczeniu, iż zniknie on wraz z osiągnięciem przez społeczeństwo odpowiedniego poziomu wykształcenia. Oczywiście można się zastanawiać, czy takie stanowisko wynikało z faktu, że nie dostrzegał złożoności zjawiska, czy też na potrzeby politycznej agitacji spłacał problem." [s. 193]

(...) nie potrafił albo nie chciał przyznać, że w ówczesnym społeczeństwie nastroje antysemickie przebiegały w poprzek podziałów klasowych. Widząc niechęć do Żydów wśród mas robotniczych, winą za ten stan obarczał jedynie burżuazję, która miała wzniecać i podsycać waśnie narodowościowe, odciągając w ten sposób robotników od walki klasowej. Był to zabieg tyleż wygodny, co niebezpieczny, bo spływający problem. U Lichtensteina, ale także u innych polityków Bundu w tym czasie trudno dostrzec przejawy refleksji nad źródłami antysemityzmu, który był dla nich wówczas zjawiskiem politycznym, elementem walki pomiędzy siłami postępu i reakcji, jego społeczne i kulturowe podłoże pozostawało dla bundystów nieistotne. [s. 107]

Niecelne postrzeganie źródeł antysemityzmu nie jest jedyną przywarą wytkniętą przez autora Izraelowi Lichtensteinowi. M. Trębacz zwrócił także uwagę na zmianę roli tego socjalistycznego działacza po 1927 r. (moment przejęcia władzy w Łodzi przez trzy socjalistyczne ugrupowania: polską PPS, żydowski Bund oraz niemiecką, antyhitlerowską Deutsche Sozlialistische Arbeitspartei Polens - DSAP). Z obozu opozycji radny Lichtenstein przeniósł się tym samym do obozu rządzącego, co dawało mu szansę na realizację przynajmniej części postulatów, o które przez ponad dekadę aktywności politycznej walczył. Nadal jednak musiał argumentować z mównicy za proponowanymi przez siebie i swoje ugrupowanie rozwiązaniami, odnoszącymi się głównie -- jak przystało na program polityczny Bundu -- do żydowskiego proletariatu i biedoty [s. 100]. Tym razem jednak to jego pozycja była dominująca. Można było więc zapewnić finansowanie dla szkół "robotniczych i świeckich", o jakich marzył Lichtenstein. Te dwa ideologiczne z natury warunki wydawały się być głównymi czynnikami, które gwarantowały otrzymanie finansowego wsparcia.

(...) placówki bundowskie znajdowały się wówczas w sytuacji lepszej niż podobne instytucje będące w orbicie wpływów syjonistów bądź ortodoksów. [s. 184]

W tym kontekście autor zaznacza, że

Całkowicie polityczna argumentacja Lichtensteina była daleka od demokratycznych standardów, które niejednokrotnie przywoływał. [s. 185]

Było to wyraźne przechylenie szali po upływie drugiej kadencji rady miejskiej, podczas której marginalizowani byli bundowcy pod wodzą Izraela Lichtensteina. Należy też podkreślić (co już wcześniej było wspominane), że wcześniejsze relacje Bundu z PPSem nie były najlepsze, co -- powiedzmy eufemistycznie -- utrudniało współpracę z wywodzącym się z tej partii prezydentem Aleksym Rżewskim. Ówczesne praktyki stosowane przez rządzącą większość przeciw opozycyjnej mniejszości są, mam wrażenie, dość czytelne z punktu widzenia P.T. Czytelnika / Czytelniczki.

Samorząd lat 1923-1927 nie dawał bundystom (...) takich możliwości wyrażania swoich postulatów jak poprzedni. Niełatwo było nawet poddać jakikolwiek postulat pod głosowanie, bo wnioski opozycji zalegały w komisjach miesiącami. Centroprawicowa większość od początku wykorzystywała swoją przewagę, marginalizując opozycję (...). [s. 153]

Marginalizowanie polityków opozycji, niedopuszczenie ich do głosu, stosowanie wszelkich możliwych sposobów, aby pominąć ich stanowisko, stało się praktyką w samorządzie drugiej kadencji. [s. 140]

Myślę, że całkiem dobrze rozpoznawalne przez współczesnego odbiorcę, który choć w niewielkim stopniu interesuje się bieżącą polityką, mogą być również inne aspekty związane z funkcjonowaniem sceny politycznej z okresu Izraela Lichtensteina. W tle mamy bowiem nieczyste zagrywki w trakcie kampanii wyborczej do parlamentu między Poalej Syjon a Bundem po nieudanej próbie stworzenia bloku lewicowego

Poalej Syjon-Lewica miała podczas swoich wieców informować o tym, że Bund zjednoczył się z nią i wezwał do głosowania na jej listę. Z kolei Bund miał wydać odezwę, w której podał, iż Poalej Syjon-Lewica wycofała swoją listę. [s. 166]

Kontekst tym sporom nadawał rosnący w tym samym okresie sanacyjny autorytaryzm (z represjami politycznymi włącznie), co miało sprawić, że wreszcie -- po latach prób -- uda się stworzyć lewicową listę wyborczą (przynajmniej w ramach ruchów socjalistycznych, bo komunistów -- którzy wielokrotnie grali na rozbicie partii socjalistycznych -- już dawno sobie odpuszczono).

Znacząca porażka ugrupowań lewicowych w tych właśnie wyborach spowodowana była, jak twierdzi autor, nie tylko represjami ze strony sanacji -- zakazami urządzania lub rozpędzaniem politycznych wieców, konfiskatą materiałów wyborczych czy całych nakładów gazet, cenzurą. Według autora strata w liczbie uzyskanych głosów była zbyt duża, żeby tłumaczyć to tylko w ten sposób. Powodem wyniku wyborczego znacznie słabszego od oczekiwanego miało być również znużenie / zniechęcenie wyborców do bieżącej polityki oraz ich niechęć do "zmarnowania głosu" poprzez oddanie go na ugrupowanie / ugrupowania bez większych szans na zwycięstwo (tu pewnie ważna była też rola sanacyjnej propagandy). Po tych wyborach, w związku z kolejną klęską lewicy, pojawiły się znowu głosy na temat konieczności zjednoczenia lewicy, przynajmniej tej socjalistycznej [s. 169]. I znów nie udało się stworzyć wspólnej koalicji mimo zagrożenia ze strony sanacji.

Warto przy tym zauważyć, że na poziomie lokalnym (w Łodzi) dochodziło do współpracy Bundu z DSAP, a nawet z PPS (s. 170-171) -- czego efektem była m.in. koalicja rządząca miastem od wyborów z 1927 r.

Książkę (z wyłączeniem epilogu rzecz jasna) zamyka stosunkowo krótki rozdział poświęcony prywatnemu życiu Izraela Lichtensteina (W kręgu rodzinnym) -- specyfice klimatu domowego, stworzonego w mieszkaniu przy al. 1 Maja 11, karierze nauczycielskiej Lichtensteina, jego żonie Gitli (Gustawie) z domu Opatowskiej oraz dwóm synom, Rafałowi oraz Aleksandrowi. Historia Rafale "Lenie" Lichtensteinie, rzucającym -- według wspomnień Arnolda Mostowicza -- krzesłem z widowni na scenę w trakcie spektaklu w Teatrze Miejskim przy dzisiejszej ulicy Więckowskiego kupiła moje serce [s. 221]. Jak wspominał Mostowicz: "tłumaczono na polski sztukę [Jakuba] Gordina, zdaje się, że to był Żydowski król Lear, to było straszliwe sztuczydło".

O dobrą sztukę czasami trzeba się bić.

A książkę Michała Trębacza oczywiście polecam. Całość, jak na tak duże nagromadzenie wiedzy, czyta się naprawdę dobrze.

Przypisy

[1] Język jidysz był przez polskich nacjonalistów i sanację (zarówno w czasie przemówień na sali rady miejskiej, jak i w sprzyjających im tytułach prasowych) określany pejoratywnie jako "żargon". Klimat ten oddaje fragment artykułu z sanacyjnego Hasła Łódzkiego, którego redaktorzy -- po przejęciu w 1927 r. rządów w Łodzi przez ugrupowania socjalistyczne -- musieli być mocno niepocieszeni.

Osobliwą wesołość wywołały deklaracje Bundu i Poalej Syjonu. Te bezceremonialnie w swych żądaniach, które najdelikatniej już nazwać trzeba <<dziczeniem>>, stronnictwa żądały ni mniej, ni więcej, jak wprowadzenia żydowskiego żargonu do obrad Rady Miejskiej i przedstawiciele tych wesołych ugrupowań zaczęli czytać deklaracje po żydowsku. Prezes rady wstrzymał zapał mówców, a świetnie wyreżyserowana galeria (99 proc. Żydów i rozgorączkowanych Żydówek), radnych Lichtensteina i Holenderskiego <<gorąco i żywiołowo>>. (Pierwsze nieporozumienie w socjalistycznym magistracie, „Hasło Łódzkie”, 7 grudnia 1927; cytat za M. Trębaczem, s. 180 ).

[2] Czy w przypadku tego przemówienia Romana Dmowskiego nie chodziło przypadkiem o język polski...? Domyślam się, że to drobna pomyłka, ale pewności nie mam -- bo i źródła nie widziałem.

[3] Oczywiście poglądy te nie dotyczyły tzw. "dobrych Żydów", których polska prawica "szanowała", pomimo tego, że przodkowie "niebacznie może" otworzyli przed nimi drzwi Polski. Warto w tym miejscu przytoczyć przywołane przez Michała Trębacza przemówienie radnego Maksymiliana Nowackiego (Narodowa Demokracja), który stwierdził:

To [czyli działanie Lichtensteina - M.T.] jest dla geszeftu, tu nie ma nic, to jest przemówienie od przypadku do przypadku, ale nie ma tu troski o żydostwo, o prawdziwe żydostwo, o odłam prawego żydostwa, który z nami pracuje i będzie pracował, i dla którego my mamy uznanie, tylko jest tą starą katarynką ograną, ochrypłą, grającą nie dla nas, nie dla proletariatu polskiego, tylko dla celów dla nas wiadomych, a jeszcze lepiej znanych tym, którzy za korbę tej katarynki w każdym momencie, kiedy jest sposobność, chwytają. Jaki cel, niech panowie się sami dowiadują" [s. 152].

Nie uznajemy w naszych programach żadnego antysemityzmu, przypisywanego nam wspaniałomyślnie, złośliwie, świadomie, my, endecy tak zwani, mamy w tradycji, historii naszej inne rzeczy [...]. Natomiast przed ludźmi współczesnymi doby odłamu żydowskiego chylimy czoło i mamy ich we wdzięcznej pamięci, nie czarnej reakcji, ale ludzi pracy. Jeżeli wy jesteście tacy patrioci żydowscy, to musicie znać imię Leopolda Méyeta, rabina [Eliasza Chaima] Majzla, Henryka Wohla. Przed nimi chylimy czoło. My jesteśmy państwowcami, którzy pilnują tradycji linii historycznej narodu polskiego, który 700 lat temu otworzył na oścież wrota - nieobacznie może - Żydom. My chcemy ponosić skutki tej pomyłki lojalnie wobec naszych współprzodków i nie chcemy być antysemitami. [s. 153]

Książka

Michał Trębacz, Izrael Lichtenstein. Biografia żydowskiego socjalisty, Instytut Pamięci Narodowej. Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - oddział w Łodzi, Łódź 2016. ISBN: 978-83-63695-17-0.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej