Leningrad. Oblężenie i symfonia

Być może będzie to powód do wstydu (nigdy nie wiem, jak daleko powinna sięgać wiedza człowieka wykształconego), ale o VII symfonii Szostakowicza dowiedziałem się dopiero półtora roku temu, zwiedzając kijowskie Muzeum historii Ukrainy w II wojnie światowej (dawniej jedno z trzech muzeów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej -- dwie obecnie funkcjonujące instytucje tego typu znajdują się w Moskwie oraz w Mińsku). A że -- poza wspominanym już na tym blogu kinem Sci-Fi -- lubię kino wojenne, ze szczególnym uwzględnieniem snajperów oraz specyfiki walki w miastach, temat symfonii leningradzkiej został mi po muzealnej wizycie w głowie. Przy pierwszej lepszej okazji nabyłem zaś drogą kupna tłumaczenie książki Briana Moynahana Leningrad. Siege and Symphony (Leningrad. Oblężenie i symfonia).

Skala strat ponoszonych po obu stronach konfliktu była niewyobrażalna. Wszystko zgodnie z myślą przypisywaną Stalinowi -- śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów ludzi to statystyka. Tylko w jednym kotle Rosjanie potrafili stracić 1249 czołgów, do niewoli niemieckiej oddając około ćwierć miliona żołnierzy [s. 537]. W samym mieście podczas oblężenia zapanowało zaś to, co po angielsku można wyrazić aż trzema słowami: hunger, famine i starvation, a co Rosjanie oddają tylko jednym - gołod [s. 238]. Choć i tego słowa w zasadzie nie było w użyciu -- sowiecka propaganda określała to jako "dystrofię żywieniową", występującą w "formie odmowej" oraz "formie kachektycznej" [s. 321].
Racjonowany ciemnobrązowy chleb miał niewielką wartość odżywczą. Mąka żytnia, z której go wyrabiano, była doprawiana w 25 procentach celulozą, a także olejem z wytłoków bawełnianych, mąką kukurydzianą i plewami. Mieszkańców zachęcano do zbierania jadalnej kory sosnowej i jodłowej. Każda z dzielnic miasta została zobowiązana do gromadzenia dwóch i pół ton trocin dziennie, które również uznano za substancję jadalną. (...) Przetrząśnięto także garbarnie, a ze znalezionych skrawków skór, zmieszanych z trocinami, otrzymywano kleistą masę, z której wyrabiano "paszteciki". W dokach znaleziono dwa tysiące ton baranich wnętrzności. Przerobiono je na rodzaj galaretowanej substancji, którą dla zabicia nieprzyjemnego zapachu przyprawiano aromatycznymi ziołami. Do owej galarety dodawano nasiona lnu i olej silnikowy, po czym produkt ten rozdzielano jako część dziennej dawki mięsnej. (...) Ze ścian zrywano tapety, po czym zjadano wyschnięty klej. (...) Niezbędne kalorie można było też znaleźć w glicerynie wchodzącej w skład mydła, proszku do zębów, leków na kaszel i maści kosmetycznych. Cenna okazywała się nawet dekstryna, substancja organiczna używana w procesie wytwarzania odlewów w odlewniach oraz procesie uszlachetniania tkanin. [s. 287-288]
W oblężonym Leningradzie kanibalizm, kilkukrotnie opisywany przez Briana Moynahana (m.in. s. 383, 425, 503 czy 509), stał się jedną ze strategii przeżycia. Roztapiający się śnieg wiosną 1942 r. odsłania widok nadjedzonych ciał z odpiłowanymi nogami czy kobiet odciętymi piersiami [s. 503].
Zdjęcia ofiar wojny (Muzeum historii Ukrainy w WW2 w Kijowie) 

Mimo katastrofalnej sytuacji wojennej, sanitarnej oraz żywnościowej, terror sowieckiego państwa nie ustaje ani na chwilę. Nawet odmowa opuszczenia otoczonego Leningradu stawała się podstawą do podejrzeń o kolaborację z nazistami (odczytywano to jako oczekiwanie na nadejście faszystów -- aby przejść na ich stronę [s. 436]). W tym wszystkim mamy Dmitrija Dmitrijewicza Szostakowicza, niezwykle uzdolnionego muzyka obdarzonego słuchem absolutnym, komponującym całe symfonie w myślach.
Pewnego razu w trakcie próby Gauk zauważył na twarzy Szostakowicza wyraz bólu. Kiedy zapytał, co złego się stało, ten odparł: "Aleksandrze Wasiljewiczu, drugi skrzypek w trzecim rzędzie za pierwszymi skrzypkami zagrał ciemną nutę zamiast jasnej". [s. 391]
Jego niezaprzeczalny talent stał się jego kartą przetargową w walce o przetrwanie, choć jego los był niepewny -- tak samo jak los innych więźniów państwa sowieckiego (bo o "mieszkańcach" tego państwa w zasadzie trudno byłoby mówić, o "obywatelach" nie wspominając). Jak celnie zauważa autor, symfonia VII Szostakowicza (której światowa prapremiera  odbyła się 5 marca 1942 r. w Kujbyszewie, dzisiejszej Samarze) stała się ważnym elementem sowieckiej percepcji na Zachodzie.
Time. July 20, 1942
(...) symfonia znalazła swoje miejsce w emocjonalnym krajobrazie wojny. Stała się głosem Leningradu, wyrażoną przez muzykę niezłomnością  odwagą tego oblężonego miasta. Jednocześnie przydała pozoru przyzwoitości czy wręcz humanitaryzmu funkcjonariuszom w granatowych czapkach, żołnierzom plutonów egzekucyjnych i śledczym: przyczyniła się do tego, że niezmienne zło reżimu jawiło się oczom aliantów przykryte kulturalnym fornirem. [s. 472]
Symfonia zdawała się dowodem, że Rosjanie przyjmują te same wartości. Z imperialnej Japonii i nazistowskich Niemiec wychodziło barbarzyństwo; ze Związku Radzieckiego pochodziła muzyka. [s. 476]
Dmitrij Szostakowicz trafił w 1942 roku na okładkę tygodnika Time. Ironią losu jest to, że jego wizerunek malował Boris Artzybasheff, uciekinier z Rosji (w zasadzie zaś z terytorium późniejszej Ukrainy) po jej zajęciu przez bolszewików, syn antybolszewickiego pisarza Michaiła Piotrowicza Arcybaszewa. Ten sam malarz miał namalować kilka miesięcy później -- również na okładkę magazynu Time -- samego Stalina [s. 556-557].

W tym parusetstronicowym dziele przeplatają się trzy główne wątki: sowiecki terror (widziany głównie z perspektywy spisanych wspomnień / pamiętników), kwestia rosyjskiej kultury i sztuki (ze względu na temat książki -- w dużej części historii muzyki) oraz szczegółowe opisy kolejnych działań wojennych, związanych z wątkiem leningradzkim frontu wschodniego. Tym wszystkim obficie oblany został opis codzienności oblężonego miasta, z drobiazgowymi statystykami dotyczącymi racji żywnościowych oraz śmierci. Przy bardzo dużej liczbie szczegółowych informacji miałem niestety wrażenie "przegadania" tematu, dlatego -- oczywiście tym mniej wrażliwym -- książkę można polecić na niezobowiązujące, jesienne wieczory (lub tak, jak było w moim przypadku, wakacyjny wyjazd). Ponad 600 stron tekstu robi jednak swoje.

Książka:
Brian Moynahan: Leningrad. Oblężenie i symfonia (ang. Leningrad. Siege and Symphony), przełożył Jerzy Korpanty, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2016. ISBN: 978-83-280-2181-5.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej