Depesze

Powiedzieć, że temat wojny wietnamskiej jest historycznie -- i kulturowo -- istotny, to jak nic nie powiedzieć (słowem: truizm). Czas apokalipsy (Apocalypse Now), Good Morning, Vietnam, Łowca jeleni (The Deer Hunter), czy -- żeby wspomnieć coś nowszego -- Byliśmy żołnierzami (We Were Soldiers) mówią same za siebie [1]. Temat jest wciąż żywy -- szczególnie w kulturze północnoamerykańskiej, co było widać w kontekście niedawnej śmierci Johna McCaina. Późniejsze konflikty zbrojne -- wojna w Afganistanie czy II wojna w Zatoce Perskiej -- nawet mimo swojej aktualności (w kontekście politycznym, kulturowym) nie przyćmiły Wietnamu.

W tym wszystkim jest też Michael Herr i jego Depesze (Dispatches). Wydane w 1977 roku, swojego pierwszego, polskojęzycznego tłumaczenia doczekały się dopiero w 2016 roku. W roku śmierci autora.

Chociaż niektórzy recenzenci (np. Rafał Hetman z CzytamRecenzuję.pl [2]) śmiało piszą o Depeszach jako o reportażu, czytając polskie wydanie miałem wrażenie obcowania z czymś pomiędzy -- ni to reportażem, ni powieścią (jakkolwiek -- co warto dodać -- klasyfikacja literatury zawsze jest śliską sprawą). Na szczęście z tych moich niepokojów wybawił mnie tłumacz, Krzysiek Majer, który tekst Herra nazwał hybrydowym [s, 305]. Przy okazji zresztą dowiedziałem się, czym jest Nowe Dziennikarstwo [3]. Zresztą -- jak się okazało -- sam autor po wydaniu Depesz ujawnił, że tekst (a nawet więcej -- jego znaczna część) zawiera elementy fikcji literackiej, stanowczo odżegnując się od przypisywania książce wartości walorów pracy dziennikarskiej.
"A lot of Dispatches is fictional. I've said this a lot of times. I have told people over the years that there are fictional aspects to Dispatches, and they look betrayed. They look heartbroken, as if it isn't true anymore. I never thought of Dispatches as journalism. In France they published it as a novel.... I always carried a notebook. I had this idea—I remember endlessly writing down dialogues. It was all I was really there to do. Very few lines were literally invented. A lot of lines are put into mouths of composite characters. Sometimes I tell a story as if I was present when I wasn't, (which wasn't difficult)—I was so immersed in that talk, so full of it and so steeped in it. A lot of the journalistic stuff I got wrong. [4]
Konwencją bawił się trochę sam autor, pisząc:
Wiedzieli, że tej wojny nie da się pokazać za pomocą konwencjonalnego dzienniarstwa, tak jak nie da się jej wygrać za pomocą konwencjonalnej siły. [s. 252]
Nie przeszkodziło to oczywiście umieścić książki Michaela Herra na liście 100 najważniejszych książek non-fiction (jak na ironię -- w dziale "dziennikarstwo" [5]).

Tak czy inaczej -- dostaliśmy do rąk książką wybitną, w świetnym tłumaczeniu Krzysztofa Majera. Dwie nominacje za tłumaczenie Depesz dla Krzyśka były z całą pewnością zasłużone [6]. W książce widziałem jedynie ślady zmagań, jakie musiał przechodzić tłumacz podczas pracy nad książką Michaela Herra, a i tak robią one wrażenie. Urzekli mnie Dzionek [s. 140] (Day Tripper) oraz Żółtek Farciarek [s. 148]. Przy okazji Dzionka warto wspomnieć o przypisach, które dodał tłumacz, pokazując dodatkowy kontekst -- a jednocześnie odsłaniając część swojego warsztatu translatorskiego.
Oryginalne przezwisko tego żołnierza, Day Tripper, to wielopiętrowa aluzja. Z jednej strony oznacza kogoś, kto jedzie na jednodniową wycieczkę, z drugiej odnosi się do przeboju Beatlesów z 1965 roku, gdzie określa raczej kogoś, kto od związków miłosnych woli przygody. W slangu narkotykowym z kolei odnosiłoby się do "niedzielnego ćpuna", okazjonalnego hipisa. [komentarz od tłumacza, s. 140]
Takich translatorskich perełek jest pełno. W pewnym miejscu narrator (Michael Herr) wspomina o podróżach z Karstenem Pragerem, pochodzącym -- najpewniej z Niemiec -- reporterem Time'a. Mowa jest o tym, że po niemieckim akcencie Pragera nie został nawet najmniejszy ślad, zamiast tego zaś mówił szorstkim, oszczędnym językiem brooklyńskich doków [s. 169]. Czytając ten fragment przed oczami stanął mi papież Benedykt XVI i jego klasyczne "pozdrawiam ciule wszystkich Polaków".
Spytałem go raz, jak to jest, że mówi po angielsku od tak niedawna, i w ogóle bez obcego akcentu. "Bo widzisz - odparł - takhe mahm szwhetne ucho do jenzykuf." [s. 169]
Depesze są spojrzeniem od środka i od dołu. Książka poświęcona jest przede wszystkim żołnierzom walczącym na pierwszej linii frontu oraz reporterom, którym Michael Herr poświęcił osobny rozdział książki (Koledzy). Dowództwo pojawia się niejako przy okazji (z konieczności), tzw. wielka historia (ofensywa Tết, morderstwo Martina Luthera Kinga [7]) -- również.
Naprawdę mnie ciekawiło, jak może wyglądać taka rozmowa, ale kiedy spytałem kilku reporterów, to zrobili się zaraz strasznie oficjalni, zaczęli coś mamrotać o "postawie Dowództwa" i patrzyli na mnie jak na wariata. Na jednego z nich chyba sam raz tak spojrzałem, kiedy mnie spytał, o czym ja tak cały czas gadam z szeregowcami; oczekiwał (jak sądzę) wyznania, że nudzę się z nimi tak samo jak on. [s. 251]
Pierwszy i ostatni rozdział zatytułowane został odpowiednio Wdech i Wydech, biorąc w klamrę całość nagromadzonych w książce emocji. Z jednej strony cóż istotnego można zmieścić między tymi dwoma kluczowymi dla ludzkiej fizjologii odruchami, niezbędnymi dla przeżycia. Z drugiej jednak -- to, co wydarzy się w tym momencie, stanie między wdechem a wydechem, będzie kluczowe dla całej egzystencji. Ważny jest zarówno sam wydech, jak i możliwość zaczerpnięcia kolejnego wdechu.

Ale tyle jest ważne jedynie z perspektywy jednostki. Herr (zgodnie z sentencją Śmierć jednego człowieka to tragedia. Śmierć milionów ludzi to statystyka), wielokrotnie ukazuje nie tylko masowość, ale też bezsens tej wietnamskiej śmierci. Wytyka dziennikarzom, że tego jednego -- najważniejszego -- nie umieli w sensowny sposób relacjonować [s. 248-249].
I jeśli coś takiego trwało od tylu lat, że zdawało ci się, że trwa od zawsze, to kiedy w wieczornych wiadomościach mówili, że amerykańskie straty w tym tygodniu są najniższe od sześciu tygodni, raptem osiemdziesięciu zabitych, miałeś wrażenie, że dostajesz niezły rabat. [s. 249]
Obojętność wobec śmierci, która ostatecznie okazuje się przecież obojętnością pozorną, dotyka również samego autora. Zmarłego przyjaciela, który przedawkował leki, dopisuje do reszty trupów i idzie spać [s. 76].
Na poboczu leży "element wyposażenia" za dwa dolary: pałatka, którą właśnie przykryto martwego marine, ubłocona, unurzana we krwi, sztywniejąca od wiatru. (...) Idę tą drogą z dwoma czarnymi piechociarzami, i jeden z nich wymierza pałatce wściekłego, bezradnego kopa. "Wyluzuj, stary" mówi ten drugi, bez cienia jakiegokolwiek grymasu na twarzy, ani razu się nie ogląda. "Amerykańską flagę tak z buta?" [s. 133]
W domu: lat dwadzieścia osiem, czułem się jak zbudzony Rip Van Winkle. Moje serce przypominało jedną z tych małych papierowych pastylek, jakie robią w Chinach, wrzucasz taką do wody, a ona się otwiera i wyrasta z niej tygrys albo kwiat, albo pagoda. Z mojej wyrosła wojna i krzywda. [s. 290]
Przypisy:
[1] Jeżeli ktoś chce się filmowo wkręcić w temat, polecam zajrzenie do kategorii Vietnam War films na anglojęzycznej Wikipedii. Mamy tam zarówno wojnę wietnamską in carne ed ossa, ale też filmy z wojną wietnamską w tle. Lista mogłaby być jeszcze dłuższa -- nie ma np. Drużyny A (The A-Team), dla której kontekst wietnamski również był -- jakby na to nie patrzeć -- istotny.

Filmy wojenne -- czy też bardziej ich wpływ -- zostały również odpowiednio "sportretowane" przez autora Depesz.
Ciągle myślę o tych wszystkich dzieciakach, które załatwiło siedemnaście lat filmów wojennych, a potem pojechały do Wietnamu i na serio dały się załatwić. Nie wiesz, co to parcie na szkło, jeśli nie widziałeś, co niektórzy odpierdalają w walce, kiedy kawałek dalej stoi ekipa telewizyjna; oni po prostu kręcili w głowach filmy wojenne, szli w piechociarskie tany pod ostrzałem, flaki pchali ku chwale i pryszcze sobie dawali odstrzelić dla wielkich sieci telewizyjnych. Mieli nie po kolei we łbach, ale to nie wojna im to zrobiła. (...) Te pierwsze parę razy, kiedy ktoś do mnie strzelał albo widziałem śmierć na polu bitwy, nie czułem niczego szczególnego, wszystkie reakcje uwięzły w głowie. To była ta sama, dobrze znana przemoc, tylko w innym medium; jakaś zabawa w dżunglę, ogromne helikoptery i niesamowite efekty specjalne, aktorzy leżą w płóciennych workach na zwłoki, czekając, aż skończy się scena, żeby mogli wstać i rozchodzić mięśnie. Tylko że ta scena trwała i trwała (orientowałeś się po jakimś czasie) - bez żadnych cięć. [s. 242-243]
[2] W tym miejscu polecam serdecznie zerknięcie do tekstu Rafała Hetmana na temat polskiego wydania książki Michaela Herra: Depesze.
[3] Anglojęzyczna wiki odsyła -- w kontekście pisarstwa Michaela Herra -- również do pojęcia non-fiction novel, które pewnie gdzieś to Nowe Dziennikarstwo w sobie mieści.
[5The 100 greatest non-fiction books, The Guardian, 14 czerwca 2011.
[6] Co ciekawe, obie nominacje za przekład książki Depesze były z wybrzeża.


[7] O zabójstwie M.L. Kinga, co warto odnotować, Herr pisze: śmierć Martina Luthera Kinga wdarła się do świata wojny mocniej niż jakiekolwiek inne wydarzenie [s.183].

Książka:
Michael Herr: Depesze (ang. Dispatches), przekład: Krzysztof Majer, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2016. ISBN: 978-83-65271-28-0.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Beksińscy. Portret podwójny