Sen o władzy. Inteligencja wobec niepodległości
Koniec innych obowiązków pozwolił mi dokończyć opracowanie Darii Nałęcz Sen o władzy. Inteligencja wobec niepodległości. Publikacja utrzymana jest w duchu czegoś, co roboczo nazywam "polską szkołą pisarstwa historycznego" -- nagromadzenie faktów na 1 cm^3 jest bardzo uczciwe. Jest to jednak przydatne, podręczne źródło informacji na temat polskiej sceny politycznej okresu międzywojennego -- nie tylko dla historyków, ale też dla miłośników, fanów i koneserów teorii państwa i prawa. Tym bardziej, że autorka zajęła się w opracowaniu przede wszystkim centrum polskiej sceny politycznej tego okresu -- ugrupowaniami, które (jak wskazywali ich przedstawiciele) miały ambicje być siłą równoważącą zarówno lewą, jak i prawą stronę polskiej polityki międzywojennej. Mam wrażenie (być może błędne, ale jednak), że ta tematyka nie jest szczególnie intensywnie omawiana w Polsce.
Sen o władzy D.Nałęcz stanowi rozkoszną wiwisekcję niesamowicie porozdzieranej polskiej sceny politycznej międzywojnia, na którą składały się liczne koalicje, koalicyjki, sojusze i rozbraty. W zasadzie wszystko na raz. Z perspektywy polskich partii inteligenckich, działających zarówno w nurcie radykalizmu, jak i liberalizmu [1], był to -- jak sugeruje wprost tytuł -- nieustanny sen o władzy, idąc bardziej w duchu Leopolda Staffa sen o potędze. W warunkach demokracji i parlamentaryzmu -- o które polska inteligencja z poświęceniem walczyła w okresie zaborów -- zabrakło dla tej inteligencji miejsca. Dodatkowo jej rozczarowanie miała potęgować trudna sytuacja ekonomiczna dużej części przedstawicieli tej warstwy.
Bardzo deprymująco działało zmniejszenie dystansu między dochodami pracowników umysłowych i fizycznych. Płaca inżyniera w 1914 roku wynosiła 617% płacy robotniczej, a w 1921 r. - 177%. Wręcz upokorzona czuła się maszynistka biurowa, która w 1914 roku zarabiała 123% płacy robotnika, a w 1921 roku tylko 51%. Do tego płace robotnicze rosły szybciej niż dochody inteligencji. Nie wiedząc, że przyjdą jeszcze gorsze czasy, już w 1921 roku inteligencja uwierzyła w swój najgłębszy upadek. "Naród" pisał, że pensja inteligenta wystarczy rodzinie na tydzień. Prowadzi to do "deprawacji moralnej", bo jakże nie przyjąć łapówki, skoro w domu płacze głodne dziecko. "Kurier Poranny"skarżył się, że jest "gorzej niż pod zaborami", co prowadzi do plagi samobójstw. Zdaniem "Wieku Nowego" gorszy los spotkał już tylko inteligencję w bolszewickiej Rosji, bo tam ją wymordowano, oszczędzając jej jednak powolnego konania. [s. 136-137]
Odsunięta od możliwości sprawowania władzy [2] oraz ubożejąca inteligencja radykalizowała się, stopniowo rezygnując z -- czy też zawieszając działanie -- demokratycznych ideałów, w imię obrony przed rosnącym w siłę układem endecko-chłopskim (Chjeno-Piastem).
Nie chodziło zresztą o odrzucenie parlamentaryzmu, a o takie jego skorygowanie, by Polska prawicowo-nacjonalistyczna nie przytłoczyła Polski demokratyczno-liberalnej [s. 243-244].
W syntetyczny sposób przesłanie publikacji podsumował Adam Leszczyński w tekście Słoik kontra chłopcy z elity
Nałęcz przeprowadziła w niej kulturalną, ale bardzo brutalną wiwisekcję postaw liberalnej inteligencji, która po odzyskaniu niepodległości liczyła, że lud obdarzy ją wdzięcznością i władzą. Tymczasem partie inteligenckie przepadały z kretesem, lud masowo głosował na endeków i w lęku przed prawicą liberalni inteligenci poparli z entuzjazmem zamach stanu Piłsudskiego w 1926 roku. Ci zagorzali demokraci woleli dyktaturę sanacji od demokracji, w której wygrywała prawica. Pisali, że demokracja jest najlepsza, ale naród – na razie – „nie dojrzał”. [3]
W okresie walki z zaborcą wiele środowisk inteligenckich z powodzeniem sięgało po wsparcie szerokich warstw plebejskich [s. 243], co -- zdaniem autorki -- miało być przyczynkiem do wspierania przez inteligencję ich aspiracji obywatelskich. O porzuceniu tej fascynacji miały zadecydować różnice preferencji politycznych (wizji, wartości), które przyczyniały się do odrzucania ugrupowań inteligenckich jako atrakcyjnych politycznie. Przestano przebierać w słowach.
Nastaje gnuśna, ale istotna prawda niemiłego odkrycia rzeczy wiadomej - zanotowała w dzienniku Zofia Nałkowska - głosuje oto ciemny, głupi tłum, waży szale losów w zależności od tego, kto pierwej przeniknął w te chałupy agitacją, kto głośniej krzyczał, lepiej zachwalił, kto drożej był zapłacony. Straszny ślepy nonsens całej niebezpiecznej lub raczej błahej loterii, zakołysanie się ciężkiej, wielkiej masy biologicznej. [s. 243]
Doskonale wpisało się to pracę Jana-Wernera Müllera Przeciw demokracji. Idee polityczne XX wieku w Europie i opisaną przez niego koncepcję demokracji obronnej (militant democracy). Ale do książki J-W. Müllera postaram się tu kiedyś jeszcze wrócić.
Jeżeli chodzi o czasookresy (bo może Ktoś lub Ktosia będzie szukał/-a informacji o konkretnym wydarzeniu) -- publikacja bardzo mocno zwalnia po dojściu do przewrotu / zamachu majowego z 1926 r., kolejne lata traktując po macoszemu (datowanie wydarzeń w książce dochodzi do 1937 r.). Autorce piszącej o dwudziestoleciu udało się całkowicie pominąć kwestię Miejsca Odosobnienia w Berezie Kartuskiej. W kwestii walki Piłsudskiego z przeciwnikami politycznymi (w podobnym duchu) wspomniana jest jedynie proces brzeski -- a nawet nie tyle sam proces, co osadzenie przeciwników politycznych w więzieniu wojskowym w twierdzy brzeskiej [s. 267-268].
Na zakończenie kilka pobocznych kwestii, na które przy okazji można wykorzystać z tej publikacji. Z oczywistych względów mocno eksploatowana przez autorkę jest postać Józefa Piłsudskiego -- tu pod kątem jego aktywności politycznej. Gdyby Ktoś lub Ktosia chciał/-a prześledzić jego polityczne zapatrywania, drogę do autorytaryzmu -- a finalnie zrozumieć logikę ustawy z dnia 7 kwietnia 1938 roku o ochronie imienia Józefa Piłsudskiego, to książka Darii Nałęcz powinna być pozycją obowiązkową. Dostrzegając zagrożenie dla demokracji ze strony endecji, w marszałku Piłsudskim takiego zagrożenia nie widziano.
We wszystkich pismach literackich atakowano chjeno-piasta. Wszystkie kabarety literackie wykpiwały ministrów parlamentarnego reżimu. W Qui Pro Quo wykpiwano stale Witosa, Niedziałkowskiego i innych parlamentarzystów. Drwiono z różnych działaczy kręcących się po sejmie, nie szanując nikogo. Gdy dochodziło jednak do osoby czynnika decydującego (tj. Piłsudskiego), wówczas znikał śmiech, a panował patos. Doskonali kpiarze: Tuwim, Hermar, Słonimski, Lechoń, zabierali głos, by sławić uroczyście imię jego. [s. 246]
W ramach kończącej wpis anegdoty -- książka Darii Nałęcz wyjaśniła mi jeszcze jedno zagadkowe wydarzenie. P.T. Czytelnicy i Czytelniczki zapewne dobrze pamiętają dość zagadkowe słowa prezydenta Bronisława Komorowskiego (wchodzącego na krzesło w japońskim parlamencie...) "Chodź, szogunie!", skierowane do szefa BBN Stanisława Kozieja.
Jak się okazało, słowa te mogą mieć dodatkowy kontekst (tym bardziej, że prezydent Komorowski jako historyk miał zajmować się tym okresem).
Jeden z najbardziej wpływowych piłsudczyków Bogusław Miedziński (...) sformułował teorię "szogunatu". Wzorem średniowiecznej Japonii prezydent miał stać na czele państwa, ale nie rządzić, w czym wyręczyć go winien Generalny Inspektor. [s. 272]
Ciekawe byłoby odczytanie słów prezydenta Komorowskiego w tym kontekście.
Przypisy:
[1] Główny podział partii inteligenckich, które omawia Daria Nałęcz, przebiega na linii radykalizm - liberalizm. W największym skrócie i uproszczeniu można przyjąć, że inteligenckie ugrupowania radykalne działały w duchu lewicowym (ale nie mylić z socjalistami, np. z PPS), zaś inteligenckie ugrupowania liberalne w duchu prawicowym (ale nie mylić z endecją).
[2] Tu znów trzeba -- nawet w przypadku tak skrótowego omówienia -- zaznaczyć różnicę między sytuacją życiową inteligenckich radykałów (urzędnicze doły) a inteligenckich liberałów (wśród których prym wiodła m.in. urzędnicza wierchuszka). Tak czy inaczej -- pod względem siły politycznej oba te skrzydła inteligenckie były systematycznie marginalizowane przez ugrupowania masowe -- bardziej radykalne, sprawniej posługujące się populistycznymi narzędziami.
[2] Tu znów trzeba -- nawet w przypadku tak skrótowego omówienia -- zaznaczyć różnicę między sytuacją życiową inteligenckich radykałów (urzędnicze doły) a inteligenckich liberałów (wśród których prym wiodła m.in. urzędnicza wierchuszka). Tak czy inaczej -- pod względem siły politycznej oba te skrzydła inteligenckie były systematycznie marginalizowane przez ugrupowania masowe -- bardziej radykalne, sprawniej posługujące się populistycznymi narzędziami.
[3] Adam Leszczyński: Słoik kontra chłopcy z elity, Krytyka Polityczna, 9 maja 2018.
Książka:
Daria Nałęcz: Sen o władzy. Inteligencja wobec niepodległości, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1994 r. ISBN: 83-06-02363-3.
Komentarze
Prześlij komentarz
Zostaw słowo swoje.