Crème de la Kreml

Notatka o książce Oty Filipa Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka ze śląskiej Ostrawy rodzi się w ogromnych bólach -- widocznie nie mam ręki (lub serca) do beletrystyki. Nakreślę zatem kilka słów na temat innej publikacji, którą pochłonąłem w tak zwanym międzyczasie (tutaj ukłony dla O.B., która mi tę książkę dostarczyła).

Crème de la Kreml to zbiór felietonów Wacława Radziwinowicza, opublikowanych na przełomie lat 2012-2016. Chronologicznie ostatni z nich -- pełniący rolę wstępu -- datowany jest na 18 lutego 2016 r. Felietony te rzadko przekraczają swoją długością 2-3 strony (tylko kilka z nich jest nieznacznie dłuższych), co sprawia, że książkę można wziąć w ręce zarówno w czasie długiego, jesiennego wieczoru, jak i w czasie krótkiej przerwy na kawę.

Warto na samy początku wspomnieć o tym, co właściwie oznacza zawarte w tytule słowo "kreml". Otóż "kreml" (ros. кремль) to nazwa warownego grodu lub twierdzy, która była sytuowana w obrębie ruskich miast i stanowiła siedzibę [lokalnych] władców. Dziś najsłynniejszy jest oczywiście kreml w Moskwie (Московский Кремль), dzięki któremu bez problemu skojarzymy to rosyjskie słowo (choć czasami błędnie utożsamiamy je tylko z tym jednym miejscem). Jednak właśnie to szersze znaczenie słowa "kreml" pozwoli P.T. Czytelnikowi / Czytelniczce zrozumieć ideę książki Radziwinowicza. Crème de la Kreml to słodko-gorzka i śmieszno-straszna opowieść o społeczno-politycznej rzeczywistości Federacji Rosyjskiej. O władzy (w jej najróżniejszych mutacjach -- choć przeważnie jednym odcieniu), o zmaganiu się z władzą i o zmaganiu się z jej koncepcjami na bohaterskie rozwiązywanie problemów. Często przez nią samą stworzonych. Wszystko to okraszone sporą dawką humoru (a przynajmniej przymrużonego oka) i dobrym, reporterskim językiem.

W chwilach spojrzenia na otaczającą mnie rzeczywistość (mutatis mutandis), czytanie Radziwinowicza było bliskie śmiechowi przez łzy. Idée fixe związana z ciągłym wyszukiwaniem zdrajców narodu (str. 152), tworzenie informacyjnego monolitu propagandowego (str. 176), pomysły na państwowego, konkurencyjnego "Windowsa" (s. 199) -- nie wydaje mi się to wszystko aż tak bardzo odległe.
Dziś wciąż są cztery federalne kanały i nadal na każdym słyszy się dokładnie to samo. Wieczorem na NTW o godz. 19.00 główny program informacyjny "Siegodnia" ("Dzisiaj") codziennie powtarza: "Banderowcy, naziści, junta, faszyści, przestępcy wojenni, amerykańscy poplecznicy zbrodniarzy". O godz. 20.00 pałeczkę przejmuje główna, bo państwowa, Rossija 1, rozpoczynając swoje "Wiesti" ("Wieści"). Te same słowa, te same zdjęcia. Godzinę później déjà vu na Kanale 1, w programie "Wriemia" ("Czas"). O 22.00 znany w treści maraton informacyjny toczy się już na antenie TWC i jego "Sobytii" ("Wydarzeń"). Wielu Rosja, co zrozumiałe, co wieczór przykleja się do telewizora i w ogromnych emocjach ogląda wszystkie cztery dzienniki telewizyjne. Co najmniej 80 proc. audycji poświęcają one wyłącznie Ukrainie. "Skrzynka" codziennie aplikuje narodowi cztery godziny nienawiści odmieniając przez wszystkie przypadki epitety: "banderowcy", "naturalni faszyści", "zwyczajne ludobójstwo". W tych czterech godzinach nie ma ani jednego głosu przedstawicieli Kijowa. Najwyżej pojedyncze frazy, krótkie fragmenty wywiadów udzielonych innym mediom, natychmiast opatrzone wrogim komentarzem lektora. [Ofiary zombi-skrzynki, czyli godziny nienawiści, s. 176]
Całkiem znajoma wydaje mi się również rosyjska "dekretologia" -- filozofia, zgodnie z którą prawem i sankcjami można wszystko nastawić. Autor opowiada o dekrecie nr 436 "O obronie dzieci przed informacją wyrządzającą szkodę ich zdrowiu", zgodnie z którym "Calineczka" niosła treści pedofilskie, prowadzące dzieci na manowce rozmyślań o dopuszczalności związku osób niedojrzałych z dojrzałymi aż nadto (str. 303). Jest też felieton związany z regulowaniem matiernego jazyka (матери́ть - przeklinać). Potrzeba cenzurowania miałaby dotknąć nawet fragmentu "Wojny i pokoju" Lwa Tołstoja za słowa dupa, wilka przesrali (s. 156-157).

Forma felietonu rządzi się swoimi prawami. Publikacja nie pretenduje do miana kompleksowego opracowania tematu (w zasadzie -- jakiegokolwiek, bo formuła 172 odrębnych tekstów powoduje, że co i rusz P.T. Czytelnik / Czytelniczka przerzucany /-a jest nas na inną flankę). Brakuje też -- co w zasadzie jest oczywiste -- przypisów, dlatego jeśli ktoś chciałby weryfikować podawane przez Wacława Radziwinowicza informacje, czeka go naprawdę dużo pracy. Istota felietonu narzuca też nie tylko lekką formę, ale również mocno subiektywne (osobiste) spojrzenie na każde zagadnienie. Biorąc do ręki tę książkę trzeba mieć tego pełną świadomość. Nad Radziwinowiczem warto się jednak pochylić. Przepuścił on w swych felietonach Rosję -- jak to ujął Dmitrij Muratow -- przez swoje serce i umysł. Efekt jest całkiem dobry.

Książka:
Wacław Radziwinowicz: Crème de la Kreml. 172 opowieści o Rosji, wyd. Agora S.A, Warszawa 2016. ISBN: 978-83-268-2333-6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej