Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego


Magdalena Grzebałkowska zaczyna od śmierci. W przypadku biografi Beksińskich była to śmierć Tomasza -- znanego (i cenionego) radiowca, tłumacza, syna jednego z najdroższych współczesnych malarzy, Zdzisława Beksińskiego. W przypadku biografii księdza Jana Twardowskiego również punktem wyjścia jest śmierć -- głównego bohatera. Śmierć, której zewnętrzna "otoczka" wydaje się paradoksem. Ze śmierci "Jana od biedronki" stworzony został makabryczny spektakl -- swoisty monodram księdza Twardowskiego.

Ludzie pamiętają, że zdarzały się jednak szarpaniny w drzwiach między tymi, którzy chcieli wejść do księdza, i tymi, którzy go pilnowali. Ksiądz w takich momentach zamykał oczy. [s. 10]
W pokoju zaczynało się robić duszno, ale nikt nie chciał wyjść. Doszło do utarczek. (...) Ksiądz odchodził długo, ludzi zaczynały boleć nogi. W ruch poszły krzesła i ławeczki z korytarza. Widownia usiadła w kilku rzędach. [s. 14]
Nawet po śmierci nie dano mu spokoju. Wbrew jego woli pochowano go -- jako pierwszego -- w dolnej części posągu pychy, Świątynii Opatrzności Bożej w Warszawie (w ramach utworzonego Panteonu Wielkich Polaków).

Pogrzeb zaplanowano na piątek, 3 lutego w Świątyni Opatrzności w Wilanowie. W betonowym, nieukończonym budynku, który tonął w błocie na obrzeżach Warszawy. Tak zadecydował przełożony księdza Jana kardynał Józef Glemp. Bliska krewna mówi: "Jak to? Miały być Powązki, zieleń, ptaki, orzechy i wiewiórki!" (...) Ksiądz Aleksander Seniuk spytał kardynała Glempa o powód pochówku w Świątyni Opatrzności. Usłyszał: "Ksiądz Twardowski na to zasłużył. Kiedyś ludzie to docenią". [s. 343-344]
Wspomina jeden z przyjaciół księdza obecnych na pogrzebie: "Brnęliśmy w błocie, cemencie przez plac budowy. Okropne wrażenie." [s. 346]
Nawet po śmierci miał się komuś do czegoś przydać. Pod koniec życia nie było zresztą o wiele lepiej. Wraz z wiekiem -- i rosnącą popularnością wierszy Jana Twardowskiego -- w jego życiu pojawiało się coraz więcej ludzi, którzy czegoś od niego chcieli.

[relacja Tadeusza Olszewskiego, jednego z dwóch braci zajmujących się księdzem pod koniec jego życia -- JG] Jeden pan, co pisał wiersze, zamęczał księdza, żeby napisał dla niego wstęp do książki. Przyszedł: 'Ale ksiądz musi mi to napisać.'. Tłumaczę, że ksiądz w szpitalu, na OIOM-ie, i lekarze nie wpuszczają. On na to: 'A ja wiem, jak się tam wchodzi. Trzeba włożyć biały fartuch i udawać lekarza'. Ja: 'Za bardzo cenimy zdrowie księdza, żeby na coś takiego pozwolić'. To nas wyzwał. Mówię: 'Ksiądz jest śmiertelnie chory'. On: 'Dla mnie moje wiersze to też sprawa życia i śmierci!'. [s. 303]

Czy jednak wszystko w biografii Twardowskiego tak gładko składa się w jedną całość, tego do końca nie możemy być pewni.

Ksiądz od początku zacierał ślady Nie chciał, żeby cokolwiek po nim zostało. Niszczył po sobie dokumenty, rwał zdjęcia, wszystko wyrzucał, niczego nie zbierał. To była jego idée fixe, żeby zostały wiersze, nic o człowieku. (...) Twardowski zaczął mówić o sobie z konieczności, pod koniec życia, u szczytu sławy, bo zaczęto wypisywać o nim bzdury. [s. 46]
Czytając książkę Magdaleny Grzebałkowskiej miałem dziwne wrażenie poruszania się po jakiejś powierzchni. Takie poruszanie się "ciągle po kole" (jak u Anki Grupińskiej..?), bez szans na dotarcie do sedna. Niby zrozumiałe, ale nie do końca. I w zasadzie jestem przekonany o tym, że to nie kwestia autorki, ale wybranego przez nią bohatera.

Biografie Jana Twardowskiego są dziwnie podobne do siebie. Ksiądz powtarzał te same zdania, używał podobnych określeń i porównań. Z Gustawem Wutkem [notabene urodzonym w podłódzkim Widzewie -- JG] zawsze się kłaniali tym samym drzewom, z Anną Kamińską szedł zawsze wśród tych samych grobów na Powązkach. Jakby nie chciało mu się powiedzieć nic nowego. Jakby spisał swój życiorys, nauczył się go na pamięć, a potem tylko cytował kolejnym autorom. Słowo w słowo. Ma się wrażenie, że wystarczy przeczytać jedną książkę, żeby wiedzieć, co będzie w następnej. Różnią się w szczegółach. [s. 324-325]
Taki to już był ten ksiądz od "okropnych bab" (jak miał mawiać o feministkach), który dodatkowo twierdził, że "przecież lepszy najgorszy mąż niż żaden" [s. 321].

Ciekawym wątkiem (szczególnie w kontekście obecnej sytuacji społeczno-politycznej) jest sprawa współpracy księdza Twardowskiego w charakterze tajnego współpracownika ze służbą bezpieczeństwa. Numer ewidencyjny 54617, pseudonim operacyjny "Poeta". W aktach z dnia 23 listopada 1987 r. zapisano: Wymieniony reprezentuje krytyczny stosunek do postanowień i polityki hierarchii kościelnej. Do obecnej rzeczywistości posiada stosunek pozytywny [s. 262]. Uwagi - Z przebiegu rozmowy wnioskuję, że z ks. JT należy rozpocząć trwały dialog operacyjny zmierzający do pozyskania. w trakcie rozmowy nie był on usztywniony, rozmawiał dość chętnie (...) [s. 263].

Kiedy nałoży się na to wszystko co powyżej postawę księdza Twardowskiego z różnych okresów życia wyraźnie widać, jak bardzo było to wszystko naciągane. Służyło konkretnym celom. Ale przecież i tyle by wystarczyło, żeby Jana Twardowskiego próbować zniszczyć. Być może i na jego dekomunizację jeszcze kiedyś przyjdzie pora. W końcu kilkukrotnie wyjeżdżał na Zachód.

W dokumentach bezpieki zapisano:

Jeśli chodzi o jego stosunek do działań opozycji, to osobiście uważa tych ludzi za całkowicie przegranych i potępia niektórych księży, którzy w różny sposób wiążą się z działalnością przez nich propagowaną. Uważa wręcz, że tacy księża szkodą wizerunkowi Kościoła i opóźniają termin pełnego porozumienia pomiędzy władzą a Kościołem. [s. 266]

Nieźle, prawda? Wystarczy powycinać czasami odpowiednie fragmenty, pomijając inne, takie jak T.w. nie był wynagradzany ani nie otrzymywał prezentów okolicznościowych. Informacje przez niego przekazane miały charakter bardzo ogólny [s. 267]. W 1988 ze względu na zły stan zdrowia księdza Twardowskiego -- co skutkowało odmową spotkania się z funkcjonariuszem SB -- postanowiono zakończyć współpracę z t.w. "Poetą".

Pytam, po co w ogóle zakładano teczki tajnych współpracowników ludziom, którzy nie zamierzali nimi zostać. Profesor Polak wyjaśnia, że mogło to wynikać z wyśrubowanych norm w Służbie Bezpieczeństwa. W połowie lat osiemdziesiątych każdy oficer z Wydziału IV miał obowiązek prowadzić dwunastu, a nawet czternastu tajnych współpracowników. Funkcjonariusze byli rozliczani ze swojej pracy w czasie zebrać kwartalnych, gdzie ustalano plany pracy zakładające czasami konieczność zwerbowania jednego agenta przez jednego funkcjonariusza raz na trzy miesiące. Było to zadanie często niewykonalne. Z tego powodu kapłana, który w ogóle chciał porozmawiać o czymkolwiek z oficerem SB, rejestrowano jako t.w. z adnotacją "pozyskanie księdza ma charakter długofalowy, stopniowy, na zasadzie wiązania go ze służbą Bezpieczeństwa", jak z księdzem Twardowskim. [s. 276]

Post scriptum
(bardziej dla siebie, żeby się gdzieś zachowało -- i żebym nie musiał tego kiedyś znów szukać)

1.
Wiersz ze słowami Śpieszmy się kochać ludzi / tak szybko odchodzą / zostaną po nich buty i telefon głuchy, który Twardowski zadedykował Annie Kamińskiej na początku lat siedemdziesiątych, stanie się przekleństwem poety. Trafi z nim na epitafia, nagrobki, pomniki, plakaty, billboardy, do kalendarzy i języka potocznego (...). Do końca życia będzie się już tłumaczył, że nie napisał go po jej śmierci i że ona sama odpowiedziała mu swoim wierszem: Nikogo nie zdążyłam kochać / choć tak się spieszyłam / jakbym musiała kochać tylko puste miejsca. [s. 256]

W tym miejscu duch księdza Twardowskiego przeklina mnie sążniście. Znów Twardowski złączony z tym swoim "spieszeniem się".

2.
Potrafił żartować z siebie: W jednej ze szkół podstawowych, które noszą moje imię, uczeń poproszony o wypowiedź na temat pana Twardowskiego, bohatera ballady Mickiewicza Pan Twardowski, powiedział: - Na początku jadał, pił, hulał, ale potem nawrócił się i zaczął pisać wiersze [s. 297].

3.
Można powiedzieć o nim przeciwwstawne rzeczy i wszystkie okażą się prawdą. Taki paradoks [s. 298].

Przeczytaj również:
Magdalena Grzebałkowska, Beksińscy. Portret podwójny.

Książka:
Magdalena Grzebałkowska, Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego, Społeczny Instytut Wydawnicz "Znak", Kraków 2015. ISBN: 978-83-240-3867-1.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Beksińscy. Portret podwójny