Plutopia

 
Temat rosyjskich monomiast pojawił się w jednym z felietonów Wacława Radziwinowicza -- o publikacji z jego felietonami pisałem tutaj 22 listopada br. (notatka Crème de la Kreml).
Dziś 14 mln Rosjan, a więc co dziesiąty obywatel Federacji, mieszka w takich jak uralski ośrodek aluminiowy "monomiastach", budowanych w ZSRR po to, by zakwaterować w nich załogi jakiejś potrzebnej państwu nowej fabryki. [1]
Być może to o nich wspominał również Aleksander Sołżenicyn w "Archipelagu GUŁag". Nie jestem tego jednak pewien -- opis by się zgadzał, przynajmniej w odniesieniu do monomiast atomowych w czasie ich funkcjonowania, które powstawały w ramach niewolniczej pracy skazańców (chociaż -- co oczywiste -- sformułowanie "monomiasto" w żadnym momencie nie zostało użyte). Z drugiej jednak strony opis ten wygląda jak Archipelag à rebours i może być elementem sarkastycznym, jakich w tej publikacji nie brakuje.
Krążyła głucha, zupełnie niewiarygodna, przez nikogo niesprawdzona legenda, którą jednak raz po raz można było w obozie usłyszeć: że gdzieś na tym archipelagu są również malutkie, rajskie wyspy. Nikt ich na oczy nie widział, nikt nie był na nich, kto zaś był, ten milczy, pary z gęby nie puszcza. Są na tych wyspach ponoć rzeki mlekiem i miodem płynące, je się tam co najmniej jajka ze śmietaną; czysto tam rzekomo i ciepło, praca tylko umysłowa, a wszystko setką tajemnic okryte. [2]

Zgodnie z tym, co pisał Wacław Radziwinowicz, prawie 70 proc. mieszkańców "monomiast" określa dziś swoje położenie jako "trudne do wytrzymania" albo "nie do wytrzymania" [1]. Takich monomiast w Rosji jest 319. Być może jednym z nich, które wyłamałoby się z wyników przytoczonej wyżej statystyki, jest Oziorsk (Озёрск) w obwodzie czelabińskim, miasto opisane przez Kate Brown w Plutopiach. Jedno z tzw. miast zamkniętych (ЗАТО – закрытые административно-территориальные образования; zamknięta struktura administracyjno-terytorialna) [3].
To, że ekipa poszukiwawcza wybrała odludny, pozbawiony dróg region, przesądziło o dwóch niezwykle ważnych czynnikach przy budowie zakładów plutonowych Majak. Po pierwsze przed przystąpieniem do budowy kombinatu Rapaport musiał najpierw za pomocą prymitywnych narzędzi stworzyć całą infrastrukturę do obsługi placu budowy. Po drugie ze względu na słabe zaludnienie musiał się opierać na pracy więźniów, czyli w większości niewykwalifikowanych, wygłodzonych robotników, którzy mieszkali w fatalnych warunkach. Krótko mówiąc, Rapaport stawiał pierwszy sowiecki reaktor przemysłowy tępymi narzędziami bezdusznego Gułagu. [s. 129]
Profesor Kate Brown jest historyczką, co zaowocowało aż 78 stronami samych przypisów (imponujący wynik, nie tylko jak na publikację oznaczoną przez wydawnictwo jako reportaż). Widać jednak, chociażby po powyższym fragmencie, że z dwóch opisanych obszarów (miast) to Richland w stanie Waszyngton, nie Oziorsk w obwodzie czelabińskim jest autorce bliższy. Wystarczyłoby bowiem przyjrzeć się systemowi budowy moskiewskiego metra żeby przekonać się, że to nie lokalizacja inwestycji przesądzała o zastosowaniu prymitywnych narzędzi budowlanych czy o wykorzystaniu niewolniczej siły roboczej (w tym głównie z radzieckiego systemu obozów pracy przymusowej). Parafrazując klasyczkę -- taki tam wówczas mieli klimat. Dla jasności -- punkty do dyskusji nie są tożsame z podważaniem przeze mnie pracy autorki. Wręcz przeciwnie, jestem pełen podziwu dla pracy, którą wykonała przygotowując tę publikację.

Niejako odcinając się od zarzutu zrównywania dwóch przeciwników zimnowojennej konfrontacji (s. 15) K.Brown pokazała, że w określonych warunkach system sprawowanych w kraju rządów można delikatnie zepchnąć na drugi plan. Brzmi jak uzupełnienie -- lub może bardziej post scriptum -- do parafrazy słynnej myśli Alexisa de Tocqueville'a, że nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skądinąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy. Tym razem jednak nie chodziło o zdobycie dodatkowych środków, ale ich pompowanie w olbrzymie przedsięwzięcia atomowe. Bez liczenia się z kosztami, nie tylko aspekcie finansowym.
DeGooyer nauczono, co ma robić, ale nie wytłumaczono, czemu to służy. Zwierzchnik poinformował ją, że chemikalia, z którymi pracuje, są niebezpieczne, nie wspomniał jednak o radioaktywności. Nie chciał również, żeby kobiety pracowały w rękawiczkach, ponieważ wpływałoby to negatywnie na ich precyzję. DeGooyer domyśliła się stopnia zagrożenia, obserwując zachowanie zwierzchników. Opowiadała, jak chemicy "z dyplomami uniwersyteckimi" podchodzili do drzwi, żeby dać im nowe wzory.
- Nie wchodzili do środka - wspominała. - Stawali za drzwiami, podawali kartkę przez próg i uciekali. [s. 72]
Inżynierowi ocenili, że potrzebują około roku na demontaż i naprawę reaktora. Beria dał im dwa miesiące. (...) Beria i Wannikow polecili, żeby zamiast marnować cenny uran, robotnicy rozładowali pręty reaktora ręcznie, wyszukali pręty z pękniętymi koszulkami i resztę załadowali ponownie. (...) W ciągu pierwszych trzydziestu czterech dni 1949 roku Kurczatow i jego podwładni wyładowali i załadowali trzydzieści dziewięć tysięcy prętów uranowych. [s. 171]
Dwa atomowe miasta -- Richland i Oziorsk -- miały w historii opowiedzianej przez autorkę ze sobą wiele wspólnego. Oba były zamieszkiwane przez ludzi, którzy perspektywy swoich pobratymców stanowili elitę narodu i żyli w cieplarnianych warunkach (choć w perspektywie katastrof nuklearnych może nie być to najszczęśliwsze sformułowanie...). Rzeczywistość obu miast stanowiła wyłom w społeczno-polityczno-ekonomicznej sytuacji danego kraju: Richland jako północnoamerykańskie miasto bez samorządności, prywatnej własności i wolnego rynku, Oziorsk jako radzieckie miasto z bardzo dobrą opieką socjalną, mieszkaniami w ciągu roku dla nowożeńców, dostępnymi samochodami dla mieszkańców, wysokimi płacami i pełnymi półkami. Oba miasta -- jako specyficzne jednostki osadnicze -- wykształciły wokół siebie system powiązań z otoczeniem (otaczającymi je innymi jednostkami osadniczymi), w których żyli ci biedniejsi, zepchnięci na margines, niebadani -- na których skumulowała się znakomita część ubocznych efektów działalności atomowych zakładów.
Jezioro było gorące w dwóch znaczeniach: wielkimi rurami wpływała do niego woda o wysokiej temperaturze i silnie radioaktywna. Ponieważ jezioro nie zamarzało, żołnierze kompali się w nim i robili pranie. Przebywając w jeziorze albo nad jego brzegiem, w ciągu godziny przyjmowali roczną dawkę radiacji. [s. 321]
Pracownicy dokonywali zaskakujących odkryć, takich jak zakopany wagon kolejowy ze skażonymi zwłokami zwierząt laboratoryjnych, magazyn ze zużytymi pieluchami i gleba tak silnie skażona, że jej kontakt ze skórą mógł zabić. [s. 433]
Książka -- wydana po raz pierwszy w 2013 r. (polskie wydanie: 2016 r.) -- w przypadku obu historii kończy się na współczesności. Nie oznacza to jednak zamknięcia historii. Historia związana z działalnością zakładów takich jak Hanford i Majak będzie się za nami jeszcze długo ciągnęła. W latach 90. XX wieku Litowski (В.В. Литовский, http://techa49.narod.ru/) na terenach zalewowych Tieczy
(...) przystawił do trawy licznik, który pokazał osiemset dwadzieścia mikrorentgenów na godzinę, więcej niż koło reaktora w Czarnobylu po wybuchu. [s. 289]
Zaledwie w zeszłym tygodniu (29 listopada br.) zniszczony w 1986 r. reaktor elektrowni w Czarnobylu został we wtorek zabezpieczony nową konstrukcją, arką, która ma go izolować co najmniej przez następne 100 lat [4]. Głośna katastrofa elektrowni jądrowej Fukushima I to 2011 r. [5] Nie za dużo wiemy o katastrofie kysztymskiej z 1957, prawda...?
Źródłem wybuchu był podziemny zbiornik ze skażonymi odpadami radioaktywnymi, które się przegrzały i spowodowały eksplozję, wyrzucając położoną siedem metrów pod powierzchnią stusześćdziesięciotonową betonową pokrywę na wysokość dwudziestu trzech metrów. [s. 342]

Poleca się:
  • Polecam odsłuchanie odcinka audycji "Trójkowy znak jakości", w której Michał Nogaś opowiadał o "Plutopii". Trzeba tylko przebnąć przez wymianę zdań na temat systematyki chrząszczy (nagranie ze Szczebrzeszyna). Niestety w audycji nie ma zbyt wiele informacji o książce, można za to posłuchać jej fragmentów w wykonaniu M.Nogasia.

Źródła:
[1] Wersja elektroniczna felietonu opublikowanego w Crème de la Kreml na s. 389-391: Rosyjskie miasta skazane na śmierć, 8 sierpnia 2015.
[2] Aleksandr Isajewicz Sołżenicyn, Archipelag GUŁag 1918-1956. Próba dochodzenia literackiego, wydanie poprawione (dodruk), tom 1, cz. 2, s. 543, wydawnictwo Rebis, Poznań 2014.

Uzupełniając, bo się czegoś doszukałem: sam termin monomiast u Sołżenicyna się nie pojawia, ale wątek Oziorska (Czelabińsk-40 -- Челябинск-40) jak najbardziej.
Czebotariow: (...) ostatni z jego obozów należał to kategorii supertajnych. Wchodził w skład grupy obiektów "atomowych" - Moskwa-10, Tura-38, Swierdłowsk-39, Czelabińsk-40. [tom 2., cz. 3, s. 364]
[3] Gdyby ktoś chciał pooglądać lub poczytać nieco więcej na temat (rosyjskich) miast zamkniętych można zajrzeć na blog skierowanego na wschód biura podróży Wadi to kategorii "zamknięte". Za trud zebrania tego materiału w jednym miejscu należy im się drobna reklama.
[5] Mam świadomość tego, że Fukushima to kwestia katastrofy naturalnej (tsunami spowodowane trzęsieniami ziemi). Nie zmienia to jednak w niczym faktu tragedii nuklearnej w tamtej części świata (swoją drogą: podobno Ganbare! Warsztaty umierania Katarzyny Boni to dobra lektura). Po lekturze Kate Brown patrzy się jednak inaczej na zapewnienia, że ilość uwolnionego materiału promieniotwórczego wynosiła ok. 10% tego, co zostało uwolnione w trakcie katastrofy w Czarnobylu. Tym bardziej, kiedy w materiale na temat ewakuacji z promienia 30 km od elektrowni czyta się o braku zagrożenia, zaś sama ewakuacja powodowana jest troską o "poprawie jakości życia" (Wojsko USA dostarczy wodę do chłodzenia reaktorów, 25.03.2011, materiał PAP).

Książka:
Kate Brown, Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne (ang. Plutopia: Nuclear Families, Atomic Cities, and the Great Soviet and American Plutonium Disasters), tłumaczenie: Tomasz Bieroń, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016. ISBN: 978-83-8049-331-5.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Beksińscy. Portret podwójny