Przemoc i dzień powszedni w okupowanej Polsce

Przemoc i dzień powszedni w okupowanej Polsce pod redakcją naukową dr hab. Tomasza Chincińskiego to cykl tekstów naukowych polskich i zagranicznych historyków, których oś stanowi szeroko pojęte zagadnienie przemocy. Publikacja stanowi pokłosie konferencji naukowej o tytule tożsamym z publikacją, zorganizowanej -- co istotne -- przez Muzeum II Wojny Światowej i Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie w dniach 19-22 listopada 2009 r (przyczynkiem była 70. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej w Europie). To taki prztyczek w stronę tych, którzy potrafią mówić jedynie o niemieckim zakłamywaniu historii.

Publikacja podzielona jest na 5 części. Pierwsze dwie dotyczą niemieckich oraz sowieckich struktur i obliczy przemocy -- z miast na warsztat wzięte są Poznań (Urzędnicy władzy czy świata? Polityka personalna Arthura Greisera w Poznaniu autorstwa Petera Kleina), Gdynia (Wybrane aspekty nazistowskiej polityki ludnościowej w okupowanej Gdyni w latach 1939-1940 autorstwa Małgorzaty Stepko). W przypadku tekstu dot. Poznania warto zaznaczyć, że pojawia się w nim również wątek Łodzi jako "jedynego dużego miasta przemysłowego, które nie było zarządzanie bezpośrednio z namiestnictwa" (s. 48-49), co w oczywisty sposób wpływało na utarczki personalne między tymi ośrodkami.
Podczas gdy Greiser snuł strategiczne rozważania na temat roli swojego terytorium w przyszłej reformie Rzeszy, podległy mu prezydent w Łodzi, jedynym wielkim mieście i metropolii gospodarczej, pracował nad podziałem jego obszaru. [s. 51]
Pozostałe teksty mają charakter mniej skonkretyzowany przestrzennie, ale tematy poszczególnych opracowań zostały ciekawie dobrane i rzeczywiście budują wieloaspektowy obraz drugowojennej rzeczywistości okupacyjnej (zahaczając też -- jeśli jest taka możliwość lub potrzeba -- o rzeczywistość powojenną). W zasadzie każdy z zamieszczonych tekstów jest warty dodatkowego omówienia oraz polecenia, ale ze względu na swoje zawodowe odchylenia wspomnę jeszcze tylko o tekście Daniela Boćkowskiego Sądownictwo pod znakiem sierpa i młota. Sowieckie orzecznictwo sądowe na okupowanych terenach wschodnich II Rzeczypospolitej. Poza opisem tworzonych struktur oraz wprowadzanych regulacji autor sporo miejsca poświęcił na opis tego, co moglibyśmy nazwać teorią i filozofią prawa radzieckiego z tego okresu.
Kara miała nie tylko charakter wychowawczy. Miała też skutecznie eliminować potencjalnych i rzeczywistych "wrogów ludu". Dlatego też ławnicy ludowi i sędziowie przy wydawaniu wyroku mieli obowiązek kierowania się nie tylko stosownym artykułem Kodeksu karnego i wydawanych przez władze dekretów, ale także "socjalistyczną świadomością prawniczą", co da się przełożyć jako zasadę, że zgodne z prawem jest wszystko to, co służy socjalizmowi i radzieckiej ojczyźnie, niezgodne zaś wszystko, co temu przeszkadza. Ponieważ przyznanie się do winy uznawano za wystarczający dowód do skazania, głównym celem organów ścigania było jego wymuszenie na oskarżonym. Fakt, czy zarzucany czyn osoba ta popełniła, miał drugorzędne znaczenie. [s. 212]
A tak swoją drogą -- w kontekście ostatniego fragmentu, dotyczącego przyznania się oskarżonego do winy. W europejskim systemie prawnym "przyznanie się oskarżonego do winy" już od długiego czasu nie jest tzw. "królową dowodów". Inaczej rzecz ujmując aby kogoś skazać -- także w Polsce -- niewystarczające jest to, aby ta osoba powiedziała Find Me Guilty [1]. Są na to nawet papiery.
Zdaniem składu orzekającego prokurator „nazbyt ufnie podszedł do oświadczenia oskarżonej, w którym przyznała się ona do popełnienia zarzuconego jej czynu, a nawet zadeklarowała wolę dobrowolnego poddania się karze. Przyznanie się do winy już dawno przestało być „koroną dowodów”, a składanych wyjaśnień nie wolno oceniać w oderwaniu od całokształtu materiału dowodowego”. Tymczasem w analizowanej sprawie nie ma podstaw do uznania winy oskarżonej. Jej relacja „podważyła sens jej „ przyznania się” do zarzutu i byłoby rażącą niesprawiedliwością na tym poprzestać, przemilczawszy niejednoznaczną wymowę pozostałych dowodów”. [2]
Także -- co do zasady -- nie macie co próbować tej sztuczki poza anglosaskim systemem prawnym.

Wracając jednak do samego tekstu dot. radzieckiego sądownictwa. Istotne jest aby zaznaczyć, że już na samym jego początku D.Boćkowski zwraca uwagę na fakt, że (samo w sobie) powołanie sprawnie funkcjonujących organów sądowych na okupowanych terytoriach w swojej istocie nie miało jedynie charakteru represyjnego.
Sądy rejonowe i dzielnicowe potrzebne były nie tylko do skazywania za sprzedaż kilograma cukru lub spóźnienie się do pracy. Na rozstrzygnięcia czekały dziesiątki tysięcy drobnych spraw cywilnych, w tym np. spadkowych. Poza tym brak sprawnego wymiaru sprawiedliwości spowodował w pierwszych miesiącach okupacji ogromny wzrost przestępczości, nad którym nie były w stanie zapanować świeżo utworzone oddziały milicji. [s. 210]
W tekście tym znalazłem też fragment, który pewnie dość długo będzie mi wracał w stanie "myślami przy poniedziałku (w pracy)". Ku chwale ojczyzny, rzecz jasna.

Pierwszy dużym sprawdzianem wydolności sądów była realizacja uchwały P[rezydium] R[ady] N[ajwyższej] ZSRR z 26 czerwca 1940 r. o wprowadzeniu odpowiedzialności karnej robotników i urzędników za ciężkie naruszenie dyscypliny pracy. (...) za nieuzasadnione spóźnienie się do pracy powyżej 15 minut [karano] karą do 6 miesięcy przymusowej pracy poprawczej w zakładzie, w którym obwiniony dotychczas pracował, z zachowaniem jedynie 25 proc. pensji. (...) W samym Białymstoku w trzeciej dekadzie lipca (...) za spóźnienie skazano 273 osoby (...). Tylko pomiędzy 10 a 20 lipca do sądu trafiło 215 spraw za spóźnienie się. [s. 214-215]
Trzy kolejne rozdziały publikacji, czyli Konflikty etniczne w cieniu wojny, Opór i konspiracja oraz Dzień powszedni w okupowanych miastach, są znacznie krótsze.

Pierwsza z nich, dotycząca konfliktów etnicznych, jest szczególnie warta polecenia w kontekście napinających się co jakiś czas relacji polsko-ukraińskich. Pierwszy z czterech tekstów, czyli Piekielna alternatywa. Ukraińskie i litewskie podziemie pomiędzy nazizmem a komunizmem Grzegorza Motyki stanowi ciekawe opracowanie otwierające.
Pewien wpływ na odbiór oporu społecznego przez Sowietów mogły mieć kwestie językowe. Język litewski, niełatwy do zrozumienia i nauczenia, nie tylko utrudniał sowieckim funkcjonariuszom nieznającym regionalnych uwarunkowań rozpracowanie podziemia, lecz także paradoksalnie pozwolił im z większym zrozumieniem (co nie znaczy w żadnym wypadku wyrozumiałością) przyjmować przejawy sprzeciwu. Różnica między Sowietami, przeważnie Rosjanami (Słowianami), a Litwinami była wszak wyraźnie wytyczona. Tymczasem opór zachodnich Ukraińców dla zwolenników tezy o jedności Słowian był całkowicie niezrozumiałym "wybrykiem natury", który (szczególnie wobec istotnego poparcia komunizmu na wschodzie Ukrainy) dawał się wytłumaczyć chyba tylko marksistowską teorią walki klas (czytaj: knowaniami burżuazji i kułaków). [s. 271]
W rozważaniach na temat zbrodni dokonanych na Wołyniu przez nacjonalistów ukraińskich zgubił się gdzieś zupełnie temat Litwinów, który może być z tej perspektywy niezwykle ciekawy. Zdaniem autora opracowania "na przełomie 1941 i 1942 r. znacznie większe obawy wywoływały ewentualne poczynania nacjonalistów litewskich, nie ukraińskich" [s. 276].
Jak pisał gen. Stefan Rowecki w meldunku wysłanym do Londynu: "Raczej należy liczyć się z usiłowaniem planowania i zaciekłego pogromu Polaków na Litwie i Wileńszczyźnie, gdy tylko Litwinom rozwiążą się ręce, co może nastąpić najpóźniej w okresie rozkładania się administracji i wojska niemieckiego, a może być świadomie zrobione przez Niemców już w okresie okupacji. Posiadanie w swych ręku/ach zorganizowanej administracji, policji i resztek wojska pogrom ten Litwinom znakomicie ułatwi". Na szczęście te przewidywania się nie spełniły i konflikt polsko-litewski ograniczył się do drobnych starć zbrojnych pomiędzy AK i litewską policją pomocniczą, którym towarzyszyły mordy cywilów w Glinciszkach i Dubinkach. Wobec Ukraińców takich obaw nie żywiono, spodziewając się jednak powtórzenia sytuacji z 1918/1919 r. (tzn. wybuchu walk o Lwów), tymczasem to właśnie ukraińskie środowiska nacjonalistyczne podjęły próbę eksterminacji Polaków na Wołyniu, a z Galicji Wschodniej postanowiły ludność polską wypędzić pod groźbą śmierci. [s. 277]
Z polskiego punktu widzenia, czemu trudno się dziwić, najważniejszym fragmentem historii Ukraińskiej Powstańczej Armii są ludobójcze czystki etniczne, których dopuściła się ta formacja w latach 1943-1945 na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Ciekawe, że także litewskie podziemie miało krytyczny stosunek do Polski i Polaków. Tak jak dla Ukraińców rzeczą nie do pomyślenia była zgoda na polski Lwów, tak Litwini nie wyobrażali sobie możliwości pozostawienia Polsce Wilna. Z tego powodu, moim zdaniem, można wręcz mówić, iż Polska była traktowana - zarówno przez Litwinów, jak i zachodnich Ukraińców - jako wróg nr 2 (a dopiero na 3. miejscu znajdowały się nazistowskie Niemcy). [s. 276]
Jak zaś w innym miejscu słusznie zauważa autor opracowania:
Warto zauważyć, że antypolskie akcje UPA nie przyniosły sprawie ukraińskiej żadnej korzyści - o nowych granicach pomiędzy Polską i ówczesną Ukrainą Sowiecką i tak bowiem zdecydował Stalin - doprowadziły zaś jedynie do śmierci tysięcy niewinnych ofiar. [s. 277]
Relacje polsko-litewskie oraz polsko-ukraińskie (głównie w kontekście zachodniej Ukrainy -- co także znalazło odzwierciedlenie w tekście G.Motyki) to w przypadku omawiania konfliktów narodowościowych ciekawy materiał porównawczy. Nie bez znaczenie jest także uwaga prof. Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego /z którym niestety coraz częściej rozmijam się w poglądach na obecną sytuację polityczną, ale którego nadal szanuję jako świetnego historyka i specjalistę od polityki międzynarodowej/, która dotyczyła kwestii rzezi elit intelektualnych i duchowych zarówno po polskiej, jak i ukraińskiej stronie. To z pewnością nie pozostało bez znaczenia -- poza innymi istotnymi czynnikami -- na dalsze losy relacji polsko-ukraińskich.

Tak czy inaczej -- warto sięgnąć po teksty z tej części publikacji. Jako tekst porządkujący można potraktować również pracę Felixa Ackermanna Wojna i etniczność. Etniczność jako państwowa kategoria porządkująca i codzienna kategoria postrzegania mieszkańców Grodna w latach 1939-1949.
Można przy tym zaobserwować pewną logiczną zależność. W 1939 r. Sowieci byli przez dużą część ludności żydowskiej witani przyjaźnie jako wyzwoliciele. Podobna euforia zapanowała wśród przedstawicieli ludności katolickiej w lecie 1941 r. wraz z rozpoczęciem okupacji niemieckiej i końcem sowieckiej. [s. 295]
Zainteresowanym tematem Białegostoku, przed lekturą książki Marcina Kąckiego Białystok. Biała siła, czarna pamięć, w ramach wstępniaka polecam tekst Sary Bender Żydzi w okupowanym Białymstoku podczas II wojny światowej. Tak swoją drogą -- tekst może zaciekawić także osoby zainteresowane Łodzią (oraz analizą porównawczą funkcjonowania gett w Polsce). Hasło Unser einziger Weg ist Arbeit (Naszą jedyną drogą [wyjściem] jest praca) Chaima Rumkowskiego, znane z łódzkiego getta, znalazło swoje lustrzane odbicie w getcie białostockim.
Judenrat kładł nacisk na znaczenie pracy, opierając się na dwóch założeniach: po pierwsze, praca miała być przepustką do bezpieczeństwa, i po drugie praca zapewni mieszkańcom minimum środków pozwalających przetrwać w warunkach okupacji. [s. 328]
Pierwsze sygnały wskazujące, że równowaga życia w getcie wkrótce zostanie zachwiana przez zbliżającą się akcję, pojawiły się w październiku 1942 r., po mniej więcej roku względnego spokoju. Niepokój Barasza związany z plotkami na temat akcji skłonił go do jeszcze intensywniejszych wysiłków, by zagwarantować przetrwanie getta. Niepewność, zamiast podkopać jego wiarę w moc pracy, jeszcze bardziej ją wzmocniła. Stwierdził, że jeśli wszyscy Żydzi mieszkający w getcie będą zatrudnieni w pełnym wymiarze w październiku 1942 r., władze niemieckie nawet nie pomyślą o włączeniu Białegostoku do planu eksterminacji. [s. 331]

Zupełnie na boku -- od jakiegoś czasu frapuje mnie kwestia językowa, związana z użytym powyżej sformułowaniem "mieszkańcy getta". Na ile ludzi tych można nazwać mieszkańcami, na ile zaś więźniami. Co prawda słowo "więzień" pochodzi od "więzienia", jednak czy rzeczywistość getta takiego nie przypominała?

Część czwarta (Opór i konspiracja) to teksty Adama Puławskiego (Polityka informacyjna Polskiego Państwa Podziemnego w odniesieniu do Zagłady), Janusza Marszaleca (Polskie Państwo Podziemne wobec komunistów polskich 1939-1944) oraz Piotra Gontarczyka (W służbie Stalina? Komunistyczny ruch oporu w okupowanej Polsce). Pierwszy z tych tekstów jest o tyle ciekawy, że nawiązuje do kilku niedomówień związanych z relacjami polsko-żydowskimi z tego okresu -- m.in. postrzeganiem żydowskich oddziałów partyzanckich (jak również kwestią problemów z przyjmowaniem żydów do oddziałów Armii Krajowej) oraz tropieniem i eliminacją szmalcowników.
Podobnie było w kwestii utożsamiania przez AK żydowskich partyzantów z komunistami, a przecież partyzanci żydowscy wstępowali bądź przyłączali się do oddziałów komunistycznych nie dlatego [3], że ulegali ideologii, ale chcąc ratować życie, nie mieli innego wyjścia, nie byli bowiem przyjmowani do oddziałów akowskich. Byli zresztą często przez komunistów traktowani instrumentalnie, wykorzystywani, dyskryminowani, czasami mordowani. [s. 386]

Sprawa karania szmalcowników też nie należy do najłatwiejszych. Polskie Państwo Podziemne wydawało wyroki na osoby szantażujące Żydów, ale pierwszy wyrok wydano dość późno, bo dopiero w lipcu 1943 r. Zdaniem Dariusza Libionki "trudno mówić o determinacji w walce z plagą szantaży", mimo że "taka forma pomocy Żydom była o wiele bardziej realna niż np. pomoc zbrojna walczącemu gettu warszawskiemu". [s. 387]
Dla przypomnienia -- powstanie w getcie warszawskim wybuchło 19 kwietnia i trwało do około połowy maja 1943 r. Bezpośrednią przyczyną wybuchu była decyzja o likwidacji getta przez nazistów, a samo powstanie toczyło się już po licznych wywózkach i śmierci wielu uwięzionych tam ludzi. 16 maja 1943 r. Jürgen Stroop nakazał wysadzenie Wielkiej Synagogi na ul. Tłomackie, pisząc później w swoim raporcie: Była żydowska dzielnica mieszkaniowa przestała istnieć!. Lipiec 1943 r. -- Polskie Państwo Podziemne wydało pierwszy wyrok na szmalcownika.

Zagadką dla mnie jest całkowite przemilczenie w tak szczegółowym tekście ocenzurowania przez władze polskie raportu Jana Karskiego (zainteresowanych zagadnieniem odsyłam do mojego wpisu z 18 sierpnia 2015 r.: Cenzura raportu Karskiego (zagadnienia żydowskie w kraju) ), choć oczywiście sam temat raportu w opracowaniu się pojawia (Historia misji Jana Karskiego jest powszechnie znana, s. 381). Jest to tym dziwniejsze, że omówienie tego zagadnienia wydaje mi się niezwykle istotne w kwestii głównego tematu, czyli polityki informacyjnej Polskiego Państwa Podziemnego w odniesieniu do Zagłady. Mam chyba nowy konik w życiu -- wyszukiwanie tekstów dotyczących raportu Karskiego, w których przemilczano sprawę jego cenzury.

Dwa pozostałe teksty dotyczące komunistów w okupowanej Polsce byłyby całkiem ciekawe, gdyby się uzupełniały (jeden tekst z perspektywy Polskiego Państwa Podziemnego, drugi z perspektywy polskich komunistów). Nie liczcie na to. W tekście W służbie Stalina? Komunistyczny ruch oporu w okupowanej Polsce Piotra Gontarczyka (publicysty m.in. Naszego Dziennika, Uważam Rze, Do Rzeczy czy tygodnika Najwyższy czas!) znak zapytania to jedynie kwestia kurtuazji. Komunista zdrajcą był i basta, socjalista zaś nie lepszy. Całkiem zabawne jest zresztą znajdywanie "punktów stycznych" między tymi dwoma tekstami.
Podczas gdy Piotr Gontarczyk pisze, że
Wprawdzie w początkach 1943 r. czynniki kierownicze Polskiego Państwa Podziemnego podjęły krótkie rozmowy z przedstawicielami mocno zaskoczonego kierownictwa PPR, ale miały one charakter wyłącznie sondażowy [s. 444]
u Janusza Marszaleca czytamy
Na początku 1943 r. komuniści zaproponowali Delegaturze i AK rozmowy. 15 stycznia 1943 r. "Trybuna Wolności" opublikowała "List otwarty do Delegatury Krajowej Rządu Londyńskiego. (...) Odbyły się trzy spotkania, w których PPR reprezentował Władysław Gomułka a GL Jan Strzeszewski "Wiktor". Delegaturę miał reprezentować sam delegat - Jan Piekałkiewicz, ale został aresztowany przez Gestapo. Ostatecznie rozmowy z komunistami w lutym (18, 22 i 25) 1943 r. poprowadzili Stefan Pawłowski "Wiktor Komecki" i w imieniu wojska - Eugeniusz Czarnowski "Piotr Kostrzewa" z BIP. [s. 405]
Piotr Gontarczyk przemilczał także sprawę, którą poruszył Janusz Marszalec, czyli zmianę fundamentalnego stanowiska państwa podziemnego w kwestii współpracy politycznej z komunistami w związku z pogarszającą się sytuacją wojenną w 1944 r. [s. 428] (żeby była jasność -- czysta pragmatyka, o żadnej miłości do komunistów nie mogło być mowy).

Piąta część (Dzień powszedni w okupowanych miastach) to opowieść o miastach z okresu okupacji -- Łodzi, Warszawie oraz Lwowie. W tekście o Łodzi Adam Sitarek oraz Michał Trębacz przybliżają obraz "trzymiastowej" Łodzi na podstawie wybranych elementów dnia powszedniego w Litzmannstadt. Przygotowany materiał -- ze względu na specyfikę opracowania -- jest dość pobieżny, ale naszym lokalnym historykom z Centrum Badań Żydowskich Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego i tak udało się przemycić kilka smaczków, z którymi średnio zorientowana w historii miasta osoba mogła się dotychczas nie spotkać. Także tekst poleca się jako "wejściówkę" do wojennej historii. Drugi tekst, ten dotyczący stolicy autorstwa Stephana Lehnstaedta, jest godny polecenia ze względu na to, że w przeciwieństwie do wielu dostępnych w języku polskim tekstów odnoszących się do życia codziennego okupowanej Warszawy opowiada o tej rzeczywistości z perspektywy sił okupacyjnych (Codzienność okupanta w Warszawie w latach 1939-1944).

Podczas gdy zostało ono [życie codzienne] szczegółowo zbadane pod kątem doświadczeń ludności miejscowej, nie można powiedzieć tego o okupantach. Biorąc pod uwagę fakt, że w mieście żyło równocześnie do 50 tys. Niemców i volksdeutschów, ten stan rzeczy należy uznać za godny pożałowania, bo przecież wytworzyła się tu osobna społeczność okupantów, w której klimacie dopiero możliwa była "codzienna przemoc". [s. 479-480]
Z tej "miejskiej triady" najmniej smakowała mi część o darzonym przeze mnie dużym sentymentem Lwowie autorstwa Tarika Cyrila Amara (Okupacyjna codzienność we Lwowie (Lwiw, Lemberg, Lwow) w czasie II wojny światowej: przemoc i jej spowszednienie). Najtrudniej było mi w niej złapać rytm i podążać za myślą przewodnią autora, co -- między Borem Tucholskim a prawdą -- nie musi wynikać ze słabości tekstu; w końcu każdy komunikat ma nadawcę i odbiorcę... Tak czy inaczej umieszczę ciekawą uwagę z tekstu o Lwowie (Львові) dodając, że mówimy tu o mieście liczącym -- przed niemiecko-sowieckim atakiem na Polskę w 1939 r. -- około 330 tys. mieszkańców (łącznie ze stosunkowo dużą mniejszością żydowską -- ok. 1/3 ludności miasta -- która na deportacje na roboty przymusowe nie miała co liczyć).
(...) około 60 tys. mieszkańców unikało korzystania z przysługujących im oficjalnie racji żywnościowych, w nadziei że utrudni to niemieckiej władzy zakwalifikowanie ich do deportacji na roboty przymusowe. [s. 522]
Druga, nie mniej ciekawa kwestia, to stopień wyludnienia miasta w wyniku działań związanych z II wojną światową, jak również będących wynikiem powojennej polityki Związku Radzieckiego. Przyjmując to, że Łódź doświadczyła bardzo daleko idących zmian w strukturze ludności, bez wątpienia losy Lwowa należą do światowego ekstremum tego okresu (biorąc pod uwagę także czynniki takie jak wielkość miasta oraz jego znaczenie -- opierając się na samych wartościach bezwzględnych w oczywisty sposób ekstremum stanowić będą małe miejscowości całkowicie spacyfikowane przez najeźdźców). Warto nadmienić także, że zarówno Łódź, jak i Lwów w odniesieniu do tkanki materialnej miasta (w swoich historycznych obszarach) pozostały niemal nietknięte.
Przed niemiecko-sowieckim atakiem na Polskę miasto liczyło ok. 330 tys. mieszkańców, w chwili ponownego wkroczenia przez Sowietów w lipcu 1944 r. mniej więcej 150-160 tys., z których 110 tys. stanowili Polacy. (...) [s. 511]
Wypędzenia polskiej większości mieszkańców Lwowa w ramach tylko formalnie dobrowolnej wymiany ludności osiągnęło apogeum dopiero w 1945 r. i trwały aż do następnego roku. (...) W momencie wkroczenia oddziałów sowieckich administracja Lwowa składała się głównie z Polaków (...). w marcu 1945 r. lwowskie zakłady wodociągowe zażądały pilnego zastąpienia 96 proc. swoich pracowników, którzy mieli wkrótce wyemigrować do Polski. Pół roku później I sekretarz obwodowego komitetu partyjnego Iwan Hruszczecki donosił, że 80 proc. pracowników zakładów komunalnych wciąż jeszcze stanowią Polacy, którzy przecież wkrótce wyjadą. (...) Gdy Sowieci nastali ponownie, 776 z 826 pracowników taboru tramwajowego - a więc najważniejszego środka transportu - było Polakami. W grudniu 1946 r. prawie wszyscy zostali przesiedleni. Równocześnie nowi, szybko zatrudnieni motorniczy zniszczyli dużą część taboru. [s. 511, 523]
Według danych z rocznika statystycznego z 1931 roku, przed II wojną światową, Lwów zamieszkiwało około 63,5% Polaków, 24,1% Żydów, 7,8% Ukraińców, a także 3,5% Rusinów i 0,8% Niemców [4].
Już w lipcu 1946 r. w sprawozdaniu Komitetu Centralnego KP(b) Ukrainy podano liczbę ludności miasta przekraczającą 352 tys., tj. trochę większą niż przed wojną. [s. 511]
Jeśli ktoś chciałby pociągnąć temat okupowanego Lwowa (w literackim kontekście) gorąco polecam z tego miejsca tekst Wojciecha Orlińskiego Tajemnice Stanisława Lema. Co o przeszłości genialnego pisarza mówią jego książki? opublikowany niedawno na łamach Gazety Wyborczej [5].

Przypisy:
[1] Swoją drogą to chyba jedna z niewielu ról Vina Diesela, w której nie rozpier...tentego wszystkiego wokół siebie. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby -- niedrobny przecież -- Vin Diesel w rozmiarze + 15 kg to powinniście zobaczyć ten film.
[2] Natalia Ryńska, Przyznanie się do winy nie jest „królową dowodów”, Gazeta Prawna, 24.12.2015. Dostęp: 20.07.2016.
[3] W zasadzie ująłbym to jako "nie tylko dlatego" -- wszak część Żydów była zwolennikami ideologii komunistycznej, widząc w niej niejednokrotnie szansę na poprawę swojej pozycji jako mniejszości, ewentualnie obronę przed ugrupowaniami ze skrajnej prawicy.
[4] Spis ludności dla miasta Lwowa, 1931 rok - Drugi powszechny spis z dn. 09.12.1931 r.: Mieszkania i gospodarstwa domowe. Ludność. Stosunki zawodowe: Miasto Lwów.
[5] Wojciech Orliński, Tajemnice Stanisława Lema. Co o przeszłości genialnego pisarza mówią jego książki?, 11.07.2016. Dostęp: 20.07.2016.

Książka:
Przemoc i dzień powszedni w okupowanej Polsce, praca pod redakcją naukową Tomasza Chincińskiego, Muzeum II Wojny Światowej, wydawnictwo Oskar, Gdańsk 2011. ISBN: 978-83-89923-72-1.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nadzorować i karać. Narodziny więzienia

Archipelag GUŁag

Opowieść podręcznej